Mój szlak
Życie ustala się.
Mieszkaniec dawnej wioski,
wspominam czule to,
co mieści chat jej treść.
Ach, wiersze me,
niech o mnie wasze głoski
przekażą wieść.
Wieśniaczej izby mrok.
Dziegciowa woń do pował.
Ołtarzyk stary.
Oliwnej lampki blask.
Jak dobrze to,
żem dziś zachował
bogactwo tych dziecięcych łask.
Biel za oknami,
stos zamieci śnieżnej.
Mam dziewięć lat.
Babunia, tapczan, kot...
I babki taka smutna pieśń
jak step bezbrzeżny.
Staruszka żegna się
wpatrzona w płatków lot.
Za oknem zamieć.
To się gonią
tańczące, rzekłbyś, trupy w taki czas
Cesarstwo wtedy
zmagało się z Japonią
i wszystkim w oczach drżał
dalekich krzyży las.
Nie znałem wówczas
spraw ponurych Rosji
i nie wiedziałem,
skąd ten wojny czad.
Riazańskich smugi pól,
trud chłopów, śpiewny głos ich,
gdy siali zboże swe —
to wtedy był mój świat.
Pamiętam tylko to,
że chłopi wciąż szemrali,
diabłami klęli,
że Bóg i że car.
Lecz tylko im się
uśmiechały dale
i cytrynowej
naszej zorzy czar.
I wtedy właśnie
rymowi-m nie uszedł.
Od wiru uczuć
kotłował się mózg.
I rzekłem tak:
wypluszczę w słowach duszę,
gdym poznał tej świerzbiączki mus.
Za mgłą was widzę dziś,
o lata wy umarłe.
Pamiętam, dziad mi
z smutkiem kiedyś rzekł:
„To wszystko brednie
lecz gdy się uparłeś —
o życie pisz
i sław kobyli bieg."
I już do muzy
zapał rósł skrzydlaty
i w ciszy płynął
tajnych marzeń rój,
że będę kiedyś
sławny i bogaty
i że w Riazani wtedy
stanie pomnik mój.
Szesnasty rok,
już kocham się po uszy
i słodko marzę:
oto lata mkną
i tę najlepszą z wszystkich dziewczyn muszę
poślubić, choćby nie wiem co.
Za rokiem rok.
Zmieniają się oblicza —
i promień inny
na nie padł.
Marzyciel wiejski
tam w stolicy
poetą, sławnym jest od lat.
W pisarskiej nudy
pochwycony sploty
po różnych stronach
włóczyłem się tam,
nie pragnąc spotkań,
nie wierząc w tęsknotę
i mając cały świat za kłam.
Wtedy-m zrozumiał,
co to znaczy Ruś,
i zrozumiałem, co to sława.
Tęsknocie-m próżno
wołał: puść!
i gorzką stała mi się strawą.
Po diabła każdy
mnie poetą zwie!
I tak bez tego śmiecia dosyć.
I choćbym zdechnął,
tylko. . .
nie,
pomnika mi nie trzeba wznosić.
Car... Ucisk... Rosja
Smutku twarz....
I pobłażliwa wielkopańskość.
Więc cóż!
Gdy tak, to, Moskwo, masz
me rozpaczliwe chuligaństwo.
Zobaczym —
kogo kto pokona!
I oto w wierszach mych
ochoczo
po lśniących zgrai tej
salonach
kobyła już chlusnęła moczem.
Co, nie podoba się?
No, racja —
wolicie l'Origan,
mimozy...
Lecz wszak ten chleb,
co go tak ćpacie,
myśmy go tego... też
nawozem....
Znów minął szereg lat,
a w latach tych coś było,
co nie da się
prostymi słowy rzec:
roboczy powstał lud
z majestatyczną siłą
i carat przed nim musiał lec.
Wytarłszy kątów
obczyzny niemało,
witałem znów
rodzinny dom.
Zielonokosa,
w sukieneczce białej
spogląda brzózka w stawu dno.
Ależ to brzózka!
Pierś jej zachwyt budzi,
bo takich piersi
nie ma z kobiet nikt.
Wracają z pól zbryzgani słońcem
ludzie
i w kłębach kurzu wóz
z pszenicą znikł.
Nie poznał żaden z nich.
Ot — ktoś tam nowy.
Lecz oto mija
baba jakaś mnie.
I nagła myśl
uderza mi do głowy
i plecy dreszcz ku ziemi gnie. Ach, czyżby tak?
To ona... nie poznała?
Więc niech tam, cóż
nie zbije wieść jej z nóg...
I tak beze mnie
wszak ma trosk niemało —-
nie darmo ust
boleśnie zwisa łuk.
W wieczorny czas
zsunąwszy czapki daszek,
aby nie zdradzić,
co ukrywa wzrok,
popatrzeć chodzę
na te stepy nasze
i słuchać,
co mi szepce mrok.
Cóż począć,
minął maj mych lat!
Czas wielki zabrać się
do pracy,
by w owoc dojrzał duszy kwiat,
by śpiewać już inaczej.
I niechaj inna, nowa wieś
napełni nową
znów mnie siłą,
jak przedtem
sławę chciała nieść
rosyjska swojska mi kobyła.
Sergiusz Jesienin
tłum. Kazimierz Andrzej Jaworski
Mój szlak - Sergiusz Jesienin
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz