Rży srebrnogrzywy wiatr,
czesze bory Podhala.
Oj, nie czesz ty naszych borów, wietrze,
uciekaj gdzie świty są bledsze,
gdzie kraj się od słońca zapala.
Wyszła sarna,
kogo szukasz, dziewczyno, po nocy,
kasztanowłosa madonno tatrzańska?
Skrzydlaty koń nad Tatrami
smolnym oddechem wionie,
łamie w galopie drzewa,
Janosikowy koniu!
Porąbane w karczmie głowy,
odrąbane we krwi dłonie.
W gwiazdach odległych skrzypi noc cicha.
Śpią dzieci murzasichlańskie
na plecach, nalepach, na strychach
trzymając w rączkach lejce z powietrza,
pędząc w obłokach konno do rana.
W las wymykają się dziewczyny,
rozbiegane sarny po polanach,
każda podobna iskrzącej gwieździe.
A księżyc! Co księżyc wyprawia!
Księżyc na koniu.
Harnaś na koniu.
Wicher na koniu.
Koń trójjedyny.
Trójjedyny jeździec.
Ej dziewko, dziewko z Podhala,
kto ciebie kupi,
sietniak czy znajda,
znachor czy głupi,
dziad albo inny niedorajda,
ale nie ja, śpiewny włóczęga.
Zatrzeszczały drzewa na polanie,
koń pod harnasiem uklęka.
Gdzie jesteś, Murzasichlanko?
Gdzie jesteś, szyjo w koralach?
Przypadli do siebie po ciemku,
księżyc to wszystko widział,
wpływali w siebie pomaleńku,
bliżej miłości, dalej od życia.
Z jaśminu twoje włosy, ramiona w mosiądzu kute,
na złotych sarnach nadjeżdżają z boru
anieli o długich nogach.
Janosikowi świta.
Dwunastu aniołów.
Dwunastu sokołów.
Dziewka do sosny przybita,
smugi zielone z jej źrenic wioną,
całują królewicza.
Królewicz strugą krwi z ust błysnął
i od jej wzroku spłonął.
Pali się watra, pali na Królowej Hali,
dwunastu jest sokołów, co ją rozpalali.
Jedziesz lasem na koniu, konia wicher porywa,
niesiesz się nad kurzawą smreków,
sokoły lecą dołem, sokoły lecą dołem,
ty płyniesz górą archaniołem
w zorzę zachodu, w złoto młodego księżyca,
zrośnięty z koniem, człowieku.
Od wzgórz Liptowa, od spiskiej równiny
nadciąga mściciel.
Zbój - jaśnie oświecony księżycem,
sam, bez dwunastu aniołów,
ręce ma lepkie od krwi.
Dwunastu sokołów pije w piwnicy,
w piwnicy pije dwunastu sokołów.
Pasterze kozic i niedźwiedzi – pijcie!
Rycerze karczem żydowskich, złodzieje owiec liptowskich,
mordercy wołów!
Wodę ognistą baba rozlewa,
gorycz piołunu, jad żmii, woń mięty, omdlałość miodu.
Władysław Skoczylas Janosik - 1923 |
księżyc pcha się do izby. Zbójnicy!
Wślizguje się sierp stalowy,
który pościna wam głowy,
na sierpie plamy od krwi.
Brońcie się, zdrada!
A to białolica
schodzi w odzieniu z księżyca,
powoli z blasku się rozdziewa.
Gdzie jest mój harnaś, dobrzy chłopcy?
Żeni się z wiatrem, z chmurą gradową.
Ej gdzie ty gonisz po nocy?
Widzę go poprzez grań, przepaść i śnieg,
zstępuje nocą fiołkową
w lasów wzburzeniu, w buncie polan
pierścień wichury, skrzydło orła,
kochanek Murzasichlanki.
A ty stoisz
w srebrze dziewięciornika, w przepychu złotogłowi,
białolica, nie tknięta słońcem wielkiego maja,
jurna, strzelista dziewko, nie przystępna gazdom,
czekasz na swego szuhaja,
murzasichlańska gwiazdo.
Jalu Kurek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz