Moje imperium
Moje imperium wewnętrzne
od oddechu do oddechu
niepokój w nim nigdy nie zachodzi.
Jego linie obronne
to ani skóra, ani kości,
ani mięśnie, ani nerwy,
ani krwiobieg, ani limfa.
Byle cień może je naruszyć,
byle owad zagrozić,
byle mikrob wtargnąć wewnątrz
i niby piąta kolumna
kompletnie zdegradować,
zniszczyć spoidła wewnętrzne,
biblię moją wewnętrzną i dekalog,
kodeks mój i dekret wewnętrzny
pociąć na trociny sekund
sypiących się w przepaść nicości.
Mój wewnętrzny system bezpieczeństwa,
ideowe armie fagocytów
nie zawsze są zwycięskie w obronie
wciąż zachwianej we mnie racji stanu.
Moje imperium wewnętrzne,
mój kraj wewnętrzny ubogi,
mieszanina wapna i węgla,
siarki i soli, odrobiny
żelaza i fosforu,
kruche złoża pamięci,
jałowe rudy świadomości,
ruchome piaski złudzeń,
głębsze pokłady pesymizmu,
płytkie odkrywki nadziei –
w atmosferze względnej równowagi.
Moje imperium wewnętrzne,
mocarstwo moje suwerenne,
tyleż bezbronne, co potężne
ekspansją myśli ścigającej
widma najdalszych mgławic,
wyobraźni wychodzącej
poza obręb natury,
intuicji przekraczającej
granice myśli i wyobraźni
i dotykającej niewiadomego
jak nartnik powierzchni wody.
Ja, imperium wewnętrzne,
mocarstwo od marzenia do snu
suwerenne i niepodległe,
proponuje pakt nieagresji
innym mocarstwom świata
na zasadzie obustronnie dobrej woli,
pod warunkiem poszanowania
wspólnych miar zdrowego rozsądku,
absolutnej nieingerencji
w prywatną dziedzinę marzeń,
w praktykę wzajemnych przekonań,
w ustawodawstwo cech wrodzonych,
w konstytucję własnego sumienia,
w porządek prawny mego charakteru,
w mój ustrój psychofizyczny,
w stany zjednoczone moich uczuć,
w związek radziecki moich myśli,
w rzeczpospolitą moich słów.
Marian Piechal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz