Au creux du monde
To on, daleki potomek jaskiń, pogan i chrześcijan
I czarnych gór, wstrzymanych nad skręconą rzeką,
On: dwa metry mięsa pod sklepieniem sfer,
Łopatki, dźwigające pod niezgiętą głową
Stały ciężar nieskończoności,
Dwie stopy w równowadze,
Nagie na ziemi pośpiesznej,
Serce dzielące czas,
Oczy barwiące przestrzeń.
Jak odbrzmiewa wszystkim głosom zachmurzone ciało!
Chciałby rządzić nareszcie tą wrzawą rozruchów!
Nasłuchuje w zewnętrznym niepokalanym milczeniu
Niejasnej skargi swoich rąk,
Melancholijnych czółen na piaskiem zasypanych wspomnieniach.
Czyż możliwe,
By padł pod niezliczonymi salwami gwiazd?
Jego żądze, wymknąwszy się burzą długo powietrze,
Próbując przestrzeni, wirują
I wracają do jego duszy.
Na horyzoncie Los wznosi swój tors stromy,
Zaciska długie powieki jak szczęki,
Barykaduje drogi,
Nawet te, nawet te, które wznoszą się w nieskończoność,
Przewyższając zniebazstąpienie powietrza.
Baczność! Oto człowiek, który się rusza, który spogląda w prawo
i w lewo,
Który wstaje — jego twarz trzaska jak smutna pochodnia,
I który kroczy, depcząc wysokości nieba.
I już zgubił swój cień, sam — na Ziemi znużonej,
Już przegląda się w Księżycu i dobiera swoje spojrzenie.
Oto komenderuje dalą głosem przepełnionym przez rozkaz,
Ruchotwórczą swą mocą obalając wymiary,
Widać go — idzie drogą gwiazd precyzyjnych.
Stara czarna krew nocy toczy się w jego krwi,
Mieszając się w niej z krwią dnia w głębi wodospadów!
Wszystko się przenika i jednoczy w jego duszy niecierpliwej,
Wszechświat jest w nim już tylko stłumionym pomnikiem,
Wydłużonym głodem, tak jak przed Początkiem.
Jules Supervielle
przełożył Julian Przyboś
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz