Błysnąłeś, celu jasny, mojemu biegowi!
W ten wieczór, jak ku źródłu lot jelenich trzód
Paul Dubois - Narcissus - 1867 |
Ma tęsknota mnie rzuca nad brzegami wód.
Lecz, aby zaspokoić tę miłość dziewiczą,
Nie trącę wargi mymi w falę tajemniczą.
Nimfy! jeżeli mnie kochacie, śpijcie jeszcze!
Najlżejszy duch w powietrzu budzi wasze dreszcze;
Nawet, w swojej bezsile, z ciemnych lecąc szczytów,
Jeżeli liść tułaczy na zwierciadła padł,
Wystarczy, by rozerwać cały śpiący świat...
Snu waszego potrzeba dla moich zachwytów;
Spłoszy je szelest puchu, który w wodzie tonie!
Zachowajcie-ż na długo to lice w zasłonie,
Które bóstw nieobecność, jedyna, rozumie!
Śnie rusałczy, niebiosa, patrzcie zawsze ku mnie!
O śnijcie, śnijcie o mnie!.. Bez was, źródła zwiewne,
Ma uroda, ma boleść byłyby niepewne;
Tego, co mi najdroższe, szukałbym daremno,
Zdziwiony ciała swego czułością tajemną,
I me smutne spojrzenia, mych kras nieświadome,
Dla innych, niźli dla mnie, byłyby widome.
Wyście czekały może na lice pogodne
Wy spokojne śród kwiatów i liści, wy chłodne
I na zawsze oddane głębiom niewymownym,
O, Nimfy?... Lecz posłuszny zakrętom czarownym,
Które ku wam po uboczach nieodpartych biegą,
Zanieście ten piękny odblask bólu człowieczego.
Szczęśliwe wasze płynne ciała, gładkie tonie!
Jestem sam!... Jeśli bogi i fale i wonie
I jeśli westchnień tyle ciszy nie rozegna,
Sam!... Lecz ten, co do swego zbliża się jestestwa,
Gdy idzie, ku tym brzegom, które liście żegna...
W szczytach wiatr już czystego zaprzestał łupiestwa;
Zmienia się źródeł mowa i wieczór mi głosi;
Wielki spokój mnie słucha, gdzie ja siebie słyszę.
Słyszę, jak trawa nocy rośnie w świętą ciszę,
A już Luna zdradliwa swoje lustro wnosi
Aż w najskrytsze tajniki krynic, które gasną...
Aż w najskrytsze tajniki, których poznać nie chcę,
Aż w ukrytą głęboko, chytrą miłość własną,
Nic nie zdoła się oprzeć wieczornym milczeniom;
Noc szepce, że ją kocham i ciało mi łechce.
Jej głos drży, gdy się moim poddaje pragnieniom;
Prawie, w powiewie, mógłbym kłamliwej uwierzyć,
Tak to rozkołysanie jej mrocznej stolicy
Sprzysięga się z milczeniem wielkiej okolicy.
O słodyczy przemożna, - dnia potęgę przeżyć,
Gdy się oddala, wreszcie z miłości promienna,
Jeszcze nieco płonąca, lecz inna i senna,
I tylu bogactwami najczulej brzemienna,
I tylu wspomnieniami, że śmierć z nich ma jasną,
Że, szczęśliwa nareszcie, przyklęka w purpurze,
By schylić się, roztopić i zgubić swe róże
I rozpłynąć się we śnie, w którym zmierzchy gasną.
Paul Valéry
przełożył Artur Sandauer
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz