Nie gódź się nigdy... - Artur Lundkvist

Nie gódź się nigdy...

Nie gódź się nigdy z przymusem człowieczeństwa,
z przymusem nadziei, z niewolą szczęścia.
Twoją jedyną prawdą jest zwierzę, które rozszarpuje boga
w tajemniczo cichych głębinach czerniejącej krwi.

Jakże mógłbyś błogosławić skrytobójczy los,
ciemność z sidłami, dołami i furiami
przebranymi za żądze, gdzie tonąca w zieleni gospoda
jest tylko zarośniętym więzieniem przy zakręcie drogi!

Tak, Twoja wiara w morze, Twoja nadzieja na wiatr
jest tylko trzepotem wróblich skrzydełek w żelaznej klatce.
Widzisz ich. Jak skamienieli we własny posąg
i pod działaniem mechanizmu przymusu rozpadają się powoli w ruinę.

Różane gniazdo miłości kaleczy rękę do krwi.
Obnażają się wilcze zęby. Mężczyzna i kobieta - dwie połowy
zwrócone ku sobie jak karciane figury: walka
między ślepymi, którzy nie znają własnej broni.

Widziałeś świetliste grzbiety koni
biegnących stromizną zboczy w górę między falami drzew.
Lecz nawet zwierzęta ze swym bardziej wyostrzonym instynktem
nie potrafią uniknąć pułapek, zastawionych w zieleni.

Człowiek przegnał swoje zwierzę i wygasił
żar swoich wewnętrznych obrazów. Bladzi mężowie
ukradli dobro i przemienili je w zło: teraz
podnosi się zło, żeby pomścić tamtą wiarołomność!

Ukradli Chrystusa i wciągnęli w górę jego ramiona,
rozprostowali jego gniewne dłonie, sfałszowali dramat,
dali mu oczy z oliwek zamiast płomieni
i ukryli jego męskie ciało w białym grobie płaszcza.

Kto jeszcze pragnie pożreć serce lwa
lub języczek słowika? Męstwo i miłe brzmienie
są tylko jednym z przekleństw, przymusem
z krwawymi korzeniami w ziemi zapomnianej przez ludzi i Boga.

Artur Lundkvist
przekład: Artur Międzyrzecki i Zygmunt Łanowski

Sandburg, Ameryka - Artur Lundkvist

Marylin Monroe i Carl Sandburg - 1962
Sandburg, Ameryka

Przychodzę z prerii szumiących zbożem,
z gór purpurowych poranków i doliny niebieskich wieczorów,
z miast, ulic, rzek, wysokopiennych lasów -
           pochylam się nad maszyną do pisania
            i rzucam na papier chrapliwy śmiech Chicago.
Dajcie mi dziesięć tysięcy arkuszy papieru:
mam kieszenie pełne ludzkich losów,
mam wschód słońca miłości, noc gniewu,
mam deszcz i wiatr na setki wiosen i jesieni,
mam dwa oceany i całą garść błyszczących gwiazd
                                                                             zarannych -
            pochylam się nad maszyną do pisania
            i rzucam na papier chrapliwy śmiech Chicago!

Artur Lundkvist
przełożył Zygmunt Łanowski

Strofa i antystrofa - Tomas Tranströmer

Strofa i antystrofa

Krąg najdalszy środka jest mitem. Tam tonie sternik
wyprężony śród błyszczących grzbietów rybich.
Jakże daleko stąd! Kiedy dzień
dusi się w bezwietrznym niepokoju –
jak Konga cień zielony trzyma
sinych ludzi w swych oparach –
gdy wszystkie te dryfujące szczątki na serca leniwo,
wijące się rzece
piętrzą się.

Nagła odmiana: pod spoczynek ciał niebieskich
wślizgują się spętane.
Wysoko, z rufą wysoko pod nieprawdopodobnym kątem
stoi kadłub snu, czarny
na tle bladoczerwonego pasa wybrzeża. Bezludne
lata opadają w dół, szybko
i cicho jak cienie sanek, jak psy, olbrzymie,
biegną po śniegu,
dopadają lasu.

Tomas Tranströmer
przełożył Michał Sprusiński

Gogol - Tomas Tranströmer

Gogol

Żakiet cienki i wyleniały jak stado wilków.
Twarz jak odłamek marmuru.
Siedzi pośród swoich listów, w zagajniku, który szepcze
szyderstwem i pobłądzeniem.
Tak, serce zmiatane jest jak papier niegościnnymi
korytarzami.

Teraz skrada się zachód jak lis przez tę krainę
i w błysku podpala trawę.
Powietrze pełne rogów i parzystych racic, a niżej
sunie kolaska jak cień po
oświetlonym dziedzińcu ojca.

Petersburg leży na tej samej szerokości co unicestwienie,
(czy widziałeś piękną damę w krzywej wieży)
wśród oblodzonych domów unosi się jeszcze w powietrze
                                                                               jak meduza
biedak w swej opończy.

Tutaj zakutany w posty jest ten, co dawniej otaczał się
                                                                   - trzodami śmiechu –
one już dawno podążyły ponad granicę drzew.

Chwieją się stoły człowieka.
Spójrz w górę, patrz, jak ciemność wypala Mleczną Drogę
                                                                                         dusz.
Więc wsiądź w swój ognisty wóz i opuść ten kraj!

Tomas Tranströmer
przełożył Michał Sprusiński

Znaleziono szczątki człowieka zmarłego cztery miliony lat temu - Włodzimierz Słobodnik

fot. Richard Avedon
Znaleziono szczątki człowieka
zmarłego cztery miliony lat temu

Żył miliony lat temu, ale tak jak ja
Pojął, czym bywa uśmiech i czym bywa łza,
Jak ja poznał bezsenność

I piach wszelkiej nadziei, i poczynań piach,
I duszący nam gardło najkościstszy strach,
Kiedy panuje ciemność.

Jak ja też orał ziemię, by znaleźć w niej grób,
Jak ja zawrę, ze śmiercią zawarł z ziemią ślub,
Lecz w lat tonący wodach

Odczuwam tuż przy sobie ciepło jego rąk,
Ogień jego rozkoszy, ogień jego mąk
I dawny ludzki oddech

Włodzimierz Słobodnik

Czasem... - Halina Poświatowska

***

czasem
stęskniona okrutnie
pojawiam się ludziom
w mojej dawnej twarzy
idę na moich dawnych stopach
i dotykam ich z uśmiechem
dawnymi rękoma

ale zdradza mnie
przejrzystość skóry
przypominającej strukturę papieru
i nieruchomość źrenic
i po przejściu moim
brak najbliższego śladu na śniegu

i nagle porażeni wiedzą
rozsuwają się wylęknieni
ofiarując mi wielką białą przestrzeń
bez horyzontu

Halina Poświatowska

Zejście - Stanisław Grochowiak

Zejście

Byle do wiosny
A wiosna?
Gdzie ona?
Więc schodzą w siebie po kamiennych stopniach
Ze soplem w dłoni jak z mieczem lub lampą
Której nie zgaszą
Podmuchy tych pustek

Kto z nas nie schodzi w kopalnie dzieciństwa?
Kto z nas nie błądzi światłem po tych ścianach
Gdzie w czarnych rzeźbach węgla kamiennego
Pełno odcisków
Paproci
I zwierząt

Tu ptak wiosenny -- z której wiosny? -- zastygł
Tu pocałunek -- nieśmiały czy grzeszny?
Tu własna postać
Rozpięta w podskoku
Do czarnej wiśni na węgielnym drzewie

Byle do wiosny
Więc dalej w pokłady
Na dno dzieciństwa gdzie nagle -- za rogiem
Jest tylko echo
I szum nietoperzy
Jakby ktoś miotał kule czarnej wełny

Stanisław Grochowiak

Bramy czułości - Tadeusz Nowak

Bramy czułości

Bramy czułości One się otworzą
Przyjmą nas ręce bezimienne
z ptakiem powieką zasłoniętym
z drzewem trzymanym oburącz za skrzydło

A wtedy westchnie w złotej trawie snu
owoc i drzewo o dzikiego ptaka
w jutrzni podwyższone I zwierzę z głową
podobną planecie rozerwie nagle
zastawione w sobie sidła naszej krwi
psalmu i rozsądku

W środku zostaje to co wymyślone
nóż oszczep strzelba zsypane na kopiec
ku czci plemienia świecącego w nocy
jak biała kreda trzymana w kominie

Tadeusz Nowak

Światłocień - Urszula Kozioł

Światłocień

Z czymże się rozłączyłam
czego się wyrzekłam
której zielonej strony życia albo słowa
że po wiośnie znów wtórej wiosny się spodziewam
i na śpiew nieprzerwany
na kwiat się sposobię.

Jeśli się nie żegnało
nie ma witać kogo
jeśli się nie milczało
nie ma czego słowić.

O drzewa nierozrzutne
o przezorny słowik
nawet promień przebiegle cieniem się nie zająkał.

A nie trzeba mi było uskładać uskąpić
listeczka poruszenia zwilżonego słowa
nie lepiej by mi ciągu dalszego zaniechać
odpocząć
i po chwili znów podjąć początek?

Inną miarę i porę sławi śpiewozieleń
inną moje pragnienie
jeszcze inną ciało.

Był dzień
a już jest podzień.
Różne się zrównało z niewidzialnym.
I znowu dzień się odpodziewa.

Urszula Kozioł

Eine Kleine Nachtmusik - Erik Lindegren

Eine Kleine Nachtmusik

I powiesili swe harfy na wierzbach
i wiatru świst...
i gdy podczas karnawału wiosnę samą
składano w ofierze, powieszono ich
albo sami powiesili się na wierzbach
i wiatru świst...
(a nadto niektórzy poćwiartowani
za to, iż odmówili śpiewu)

i wreszcie nasycił wiatr ich żołądki
i con amore nastroił ich trzewia
i wiatr niczym w trąbę
zadął w ich płuca
i śpiewał w ich gardłach,
na flecie grał w nozdrzach
i wydobywał trele z ich kręgów
i w noce burzliwe niby cymbały
dzwoniły ich serca i nerki

i pokrzepieni tak delikatnym bębnieniem
kruka i dźwiękiem harfy szarpanej przez sępa,
liczni sądzili nawet, iż słyszą pełną wyrazu
i subtelności orkiestrę.

Erik Lindegren
przełożył Piotr Bukowski

Stary Indianin - Erik Lindegren

Stary Indianin

Oto wspominam młodość: płomień wśród wielu dymów
pamiętam ją wąską od strachu: jak idzie pod górę i opuszcza
ziarno: jedyne pożądanie by wznieść się: być skrzydłem
zapadać się w obszary błękitnego kryształu.

Teraz widzę jak życie się rozszerza
ponieważ wiele wiem o jego okrucieństwie.
Zaginione gniazdo jastrzębi w słonecznym pożarze zachodu
spalone na popiół błogosławiony
i wiem że skrzydła stworzono nie po to
aby wstępować wyżej niźli widzi oko
potężną jedność w bezlitośnie czystym świetle
naszych młodzieńczych łowów z krajobrazem

Ostatni
z tej wyżyny
widzisz oto śmierć własną
                                                 jak zdobycz.

Erik Lindegren
przełożył Zbigniew Herbert

Ecce Homo - Erik Lindegren

Wojciech Weiss - Ecce Homo - 1934
Ecce Homo

To jakby dziecko wiecznego lamentoso
jak pająk uczepiony cudzoziemskiej dłoni
tak zapada się oko w głąb pustego odlewu
upada w dół z opustoszałego pulpitu szyi
miesza się z kłótliwym zgromadzeniem piersi
z kurzem uczuć z oknami które gotują upadek
przez puste i głodowe magazyny rewolucji
osiąga dno gdzie jest zbutwiała dumna noga:
pomnik władzy. I właśnie tu w tym nader
niestosownym miejscu można wyraźnie usłyszeć
i ujrzeć to co się już widziało i znalazło bezsilnym
w szarym szakalu czasu w zgaszonych ogniach twarzy
w blasku czaszek na wzgórzu w pladze rozbitych okrętów
i w upojonym tłumie na górze przemienienia
bezdomna pieśń zmęczona odbija się w pomniku
gdzie martwy władca stoi w ciężarze swego ducha i obcości

Erik Lindegren
przełożył Zbigniew Herbert

W mojej kieszeni... - Jan Śpiewak

***

W mojej kieszeni – jelonek i gwiazda.
W mojej kieszeni – kolibry, gazela.

W moich włosach – pioruny i śniegi.
W moich włosach – niebo uśmiechnięte.

W moich dłoniach – kareta, bizony.
W moich dłoniach – piszczałki i skrzypce.

Gwiazda i jelonek, bizony, kolibry,
Śniegi, nawałnice, kareta, jabłonki.

Oto dziwy moje, oto skarby moje,
Które zdmuchnie wiatr.

Jan Śpiewak

Cukier - Adam Zagajewski

Cukier

Lepki cukier pamięci zatrzymuje
pojedyncze skrzydła owadów.
Dzieciństwo skrytka duszna
od wilgotnych pocałunków i zapachu mięty.
Szepty, obietnice, ucieczki na odległość
wzroku, ciepłe krajobrazy palców.
Wszystkie dawne zmysły układane
na noc do schludnych snów.
Przejrzystość powietrza
i ostrożne przemarsze schodów.
Nie byłem tam nigdy,
jeszcze nigdy nie byłem
w tak podręcznym kraju.

Adam Zagajewski

Cień - Wisława Szymborska

Cień

Mój cień jak błazen za królową.
Kiedy królowa z krzesła wstanie,
błazen nastroszy się na ścianie
i stuknie w sufit głupią głową.

Co może na swój sposób boli
w dwuwymiarowym świecie. Może
błaznowi źle na moim dworze
i wolałby się w innej roli.

Królowa z okna się wychyli,
a błazen z okna skoczy w dół.
Tak każdą czynność podzielili,
ale to nie jest pół na pół.

Ten prostak wziął na siebie gesty,
patos i cały jego bezwstyd,
to wszystko, na co nie mam sił
- koronę, berło, płaszcz królewski.

Będę, ach, lekka w ruchu ramion,
ach, lekka w odwróceniu głowy,
królu, przy naszym pożegnaniu,
królu, na stacji kolejowej.

Królu, to błazen o tej porze,
królu, położy się na torze.

Wisława Szymborska

Lato - Urszula Kozioł

Lato

Czy to moje południe czy może już zmierzch
Słyszę pościg się zbliża
biją podkowy godzin

Chciałam przechylić dzień
jak gałąź cudzego sadu

a dzień pochylił mnie jak swoją własną gałąź

Urszula Kozioł

Biuletyn specjalny - Ewa Lipska

Biuletyn specjalny

Dzieci grające w klasy
nie zdają sobie sprawy
z przyszłości.
Ta ich słodka schizofrenia:
bita śmietana śniegowych bałwanków
polana koników polnych
instynkt bławatka
- na przemian
z rozumem
rodziców hazardzistów
defraudantów morderców
fałszerzy szpiegów oszustów.
Ta ich słodka schizofrenia
z różowymi policzkami.
Ziemski happening
z wszelkimi konsekwencjami.
Dzieci nie wiedzą jeszcze
że citoyen Guillotin wynalazł maszynę
która ścięła mu głowę.
Są nieostrożne. Nie słuchają starszych.
Pytają: dlaczego?
i nie czekając na odpowiedź
zatykają sobie uszy palcami
wkładają do ust cukierki w czekoladzie
i wybiegają daleko.
Do siebie.

Ewa Lipska

Cały mój dobytek - Jerzy Harasymowicz

Cały mój dobytek

Mój cały dobytek
to długa koszula poematu
w której sypiam
i w której przyjmuję gości

Wykrzywione buty z nosami
zakręconymi do góry
jak dziób dżonki

I jeszcze stół
biegnący truchtem
pełen juków wyobraźni

Poza tym u pasa mam
drewniany kubek dnia

To wszystko

Jerzy Harasymowicz

Dużo ognia - Edward Stachura

Dużo ognia (fragment)
Nie byłem stróżem ognia w moim domu
James Joyce
***
Nie byłem stróżem ognia w moim domu
rozrastały mnie domy nie moje i progi
i w liściach miałem hotele to moje

Latorośl byłem żadna bo nieuchwytna
pędy nie kwitły a rozbieganie miały
wśród ligi miast i prądów asfaltu

Dziko rosły mi biodra i pnącza wszelakie
ale wysoko jak trąbki i bardzo szlachetnie
tak przypływ bałtycki i bursztyn wynosi na łup

*
Przepowiadałem sobie oddech nie długi
- młodo zgaśniesz gdzie nie wiadomo
między niebem a ziemią dopali cię znak –

Więc nie wietrzyłem krwi za winobraniem
lecz osiągałem w winie południe
i przepowiedni ufałem jak ufa się psu

O włosy dbałem bo w nich jest na pewno
największa tkliwość a może lotos kwiat
który nie znany mi wcale ale wspaniały

Pojąłem się z mgły i jeszcze pojąłem
że mgła nie dusi swoich lecz nosi
tak żagle fenickie fenickich żeglarzy

Edward Stachura

Nie martw się - Anna Kamieńska

Erica Hopper
Nie martw się

Nie martw się będzie jeszcze wiele do cierpienia
teraz masz prawo przylgnąć do rękawa
czyjeś szorstkiej przyjaźni obowiązek szczęścia
który tak zaniedbujesz
niesumienny użytkownik czasu
poganiający dni jak gęsi
na lebiodę nie martw się wiele razy
będziesz umierać aż się nauczysz
na samym końcu wreszcie kochać życie

Anna Kamieńska

Autoportret odczuwalny - Miron Białoszewski

Autoportret odczuwalny

Patrzą na mnie,
więc pewnie mam twarz.

Ze wszystkich znajomych twarzy
najmniej pamiętam własną.

Nieraz mi ręce
żyją zupełnie osobno.
Może ich wtedy nie doliczać do siebie?
- - - - - - - - - - - - - - -
Gdzie są moje granice?
- - - - - - - - - - - - - - -
Porośnięty przecież jestem
ruchem albo półżyciem.

Zawsze jednak
pełza we mnie
pełne czy też niepełne,
ale istnienie.

Noszę sobą
jakieś swoje własne
miejsce.

Kiedy je stracę,
to znaczy, że mnie nie ma.
- - - - - - - - - - - - - - -
Nie ma mnie,
więc nie wątpię.

Miron Białoszewski

Do mojej natury - Czesław Miłosz

Grzegorz Bialik
Do mojej natury

Cicho leż moja naturo...
Leż cicho, bo niedaleko.
Jużeśmy wody przebyli,
Dzień się ku nocy chyli,

Żale za siódmą górą,
Skargi za siódmą rzeką.

Z niewyjawionej przyczyny
Od gwiazd ja ciebie dostałem,
Zamknięty formą i ciałem
Abym był ten a nie inny.

Sędzia i oskarżony,
Na twoje żarty zdany,
Nie miałem w tobie obrony
Bo chciałem żyć bez nagany.

W milczących podstępach biegła,
Do nienawiści skora,
Kapryśna, chwiejna, wybredna,
Jakaż w tobie podpora?

Czesław Miłosz

Modlitwa za rzeczy - Tadeusz Gajcy

Wojciech Siudmak
Modlitwa za rzeczy

Uspokój serca zegarów,
zmęczone są -
żarówkom przygaś powieki, za długo patrzą na nas,
tramwajom pozwól odpocząć,
niechaj nie drepcą wciąż
i domom zabroń się wspinać
w miastach obłych jak w dzbanach.

Zdyszanym kołom pociągów
kwietny spoczynek nakaż,
płuca motorów napełnij ciszą wonną od gwiazd,
trupim wydechem spalin
niech się więcej nie żali
kominów wysoki pochód w nieodgadniony czas.

Sprzętom naszym milczącym głos zamarły wyzwól,
piórom ześlij wytchnienie, papier zostaw bez liter,
niech przemówią znad półek książki kurzem przybite,
krajobrazy więzione na płótnach
niech zejdą w pokoje nasze -

Za wszystkie rzeczy smutne,
za wszystkie serca maszyn
prosimy Cię, Panie.

Tadeusz Gajcy

Uczyć się być mężczyzną - Ernest Bryll

...

Uczyć się być mężczyzną, z dzieciństwa odchodzić
Gryźć ziemię, dyszeć i znów się podnosić
Jakby się nowy człowiek w nas narodził
Krwią i potem opływał o litość nie prosił...

Ernest Bryll

Marsz o zachodzie słońca - Józef Baran

Teun Hocks
Marsz o zachodzie słońca

to już nie my idziemy
to same nogi
za nas maszerują

to już nie my myślimy
to same języki
za nas mówią

to już nie my żyjemy
to same życia
toczą się
odłączone
po równi pochyłej czasu

i dobosz gdzieś się zagubił
i bęben jego
i werbel

Józef Baran

Do S… - Stanisław Grochowiak

Wojciech Siudmak - Laokoon
Do S…

Bunt nie przemija, bunt się ustatecznia;
Jest teraz w locie: dojrzałym, dokolnym,
Jakim kołują doświadczone orły.

Bunt się uskrzydla tak - jak udorzecznia.

Bo wpierw to było jakby piaskiem w oczy,
Turniejem chłopców na słonecznej plaży;
A teraz ciężki; teraz ciężej waży.

Bunt się uskrzydla tak - jak kamień toczy.

I pomyśl; czułość, ta świetlista kula,
Teraz dopiero w mym pobliżu płonie,
Luzując szczęki, łagodząc me dłonie

Bunt się uskrzydla tak - jak się uczula.

Stanisław Grochowiak

Zaczekajcie staruszki - Julia Hartwig

***

      Zaczekajcie, staruszki, natarte jadem aż do trzewi, faszerowane miętą i biedrzeńcem, najeżone tysiącem szpilek, cynamonowych goździków, obsypane słodkim pudrem deserów.
      To już pora wetów!
      Kremy, suflety, budynie zapiekane – uczta sięga końca.
      Zaczekajcie, staruszki!
      Biegnę do was co tchu, odpycham powietrze jak pływak, przykrywany wciąż falą.
      Zaczekajcie, już wkrótce!
      Już krają dla mnie suknię w poważniejszym deseniu, już zaproszone krety oczyszczają słownik z niepotrzebnych słów.
      Lecę ku wam samolotem, jadę furą, podkopuję się, płynę statkiem, zbiegam po niezliczonych schodach, idę wierzchem kanap, krzeseł, wciąż wyżej, wciąż trochę wyżej niż ziemia, trawa i podłoga.
      Opóźnia mnie tylko ten śmiech, ten śmiech, który wypełnia mnie po uszy, sadzając to na szafie, to na czubku wierzby, to na gwoździu z krzywo przewieszonym lustrem.

Julia Hartwig

Skała - Erna Rosenstein

Remi Labarre
Skała

Byłam odrębna.
Była to twardość i odrębność skały,
ale każdy kto przeszedł,
zostawił ślad na mojej skórze.
Przechodniu,
wbij nóż jeszcze jeden.
Już wszystkie miejsca są porysowane,
możesz jeszcze przeciąć ich porysowania.
Ja – jestem już nie skała – sieć gęstniejąca,
lustro dla nóg po mnie idących
ciągle i ciągle…
Ciskajcie wasze noże!
Otwieram przestrzeń
na wielką bezbolesność
na – WSZYSTKOŚĆ –
– minus.

Erna Rosenstein

Gdyby - Erna Rosenstein

Gdyby

Gdybym była naprawdę - odeszłabym stąd.
Przekreśliłabym grunt pod nogami,
odgarnęła powietrze
i zapaliła wodę.

Gdybym była naprawdę –
- wycięłabym sobie serce.

Erna Rosenstein

Zwierzenia karła - Ewa Lipska

Zwierzenia karła

Mój Bóg ma metr pięćdziesiąt wzrostu
ale jest wielki jak wasz Bóg.

Przeżyje mój waszego Boga
chociaż mojego krótsza droga.

Według długich czy krótkich Boga nóg
jednakowo nakręcamy zegarki.

Mój Bóg też na remanent nieba
ma tyle nocy ile trzeba.

A gdy wyjeżdża na wycieczkę
słońce zachodzi mu w walizce.

Sprawy przyziemne są mu bliskie.
Lud swój obdarza szczęściem niskim.

Ewa Lipska

Wróż sobie, wróż - Bronisława Ostrowska


...

Wróż sobie, wróż
z czerwonych róż,
z czerwonych osypujących się płatków, co mrą.

Wróż sobie, wróż,
aż w sercu róż
znajdziesz me serce, znajdziesz me serce ociekające krwią.
Z czerwonych róż -
Ty weź je, skrusz
i rzuć na wiatr, i rzuć na los, najświętszą dłonią Twą.

Z czerwonych róż -
I cóż? i cóż?
Krwawiące płatki, krwawiące serca jak ptaki w zimnym wietrze się rwą.

Bronisława Ostrowska

Jak głupi pies - Anna Świrszczyńska

fot. Richard Avedon
Jak głupi pies

Szczęśliwa jak pies włóczęga
co dzień i noc nosi w kudłach
wiatr i mróz.

Jak pies, co się nie da uwiązać
na łańcuchu żadnej miłości.
I z nim są tylko
jego cztery kudłate
łapy.

Szczęśliwa jak pies,
co się nie boi biegać
dalej niż inne. Jak jego
psia bezczelność.

Szczęśliwa jak młody głupi pies.
Jak stary głupi pies.

Anna Świrszczyńska

On we mnie - Teresa Ferenc

On we mnie

On w tobie nie upadł
nie zatrzasnął za sobą drzwi
Po trzykroć w tym samym miejscu
czeka jak Bóg czeka

Rozejrzyj się
gałęzie w pocałunkach światła
słoneczny wiatr
pod twoim oknem się rozrasta
szpak urodził szpaka

Mówisz
a słowa jak zaprzęg
Znowu się do Niego zbliżasz
Wóz się znów roztrzaska
Wciąż od nowa będziesz
zbierać swoje koła
osie scalać
poganiać samą siebie
aż piana spłynie z boków dnia
Tak przebijesz się poprzez kamień
ciemne tunele nieprzejezdne drogi

On czeka na ciebie
siedemdziesiąt siedem razy
czeka jak Bóg czeka
Dojdziesz
dowleczesz się

Znów będzie można z tobą
jak z Piotrem który się zaparł
On cię wypala
wciąż od nowa
Słowa czyści w ogniu

Teresa Ferenc

Po co przyszłam - Teresa Ferenc

Po co przyszłam

- Po co przyszłaś
- Po światło
- A nosisz w workach mrok
pijesz sól

- A wypatruję gałęzi ze słońcem na liściu
grającej struny ziemi
szpary po świerszczu
wieczności na igłach sosen

Leżę odziana płaszczem zieleni
Któregoś dnia
obudzona rozejrzę się
znów po raz pierwszy

- O tak - powiem
JAKIMŚ słowem –

już nie bluźnię Bogu

Teresa Ferenc

Brzuch tej kobiety... - Halina Poświatowska

***

brzuch tej kobiety
futrem wysłane wnętrze
oczy tej kobiety - dwa zwierzątka leśne
takie jakich już nie ma - dzikie
takie których jest coraz więcej

uśmiech tej kobiety
niebo
oczy tej kobiety
figlarne anioły
pół zasłonięte skrzydłem
i odsłonięte pół

los tej kobiety
owoc
mięsiste liście
zielenią mówią i w zimie
nim posypią się
w dół
tej kobiety już nie ma
ta kobieta minęła
zabierając ze sobą
haftowane dzwonkami imię
Maria.

Halina Poświatowska

Dla M. J. - Kazimiera Zawistowska

Dla M. J.

Rycerskie i wysmukłe masz kontury ciała,
Jako byś starych mistrzów żywym była tworem,
A woniejesz tak stepem, łąkami i borem,
Pieśnią wichrów, jak sosna w słońcu rozgorzała.

Dusza ci się w kurhannych dumach rozkochała.
W białych kościach, świecących nad czarnym ugorem,
W sennym jęku żurawi u studni wieczorem…
Ją stepowa tęsknica całą omotała!

Lecz nocą, gdy miesiąca wzejdzie sierp z opali
I wonieją wiśniowe, rozkwiecone sady,
Śnisz pod oknem rzucone miłosne ballady.

I młodego rycerza w szyszaku ze stali…
I w zwartych jego ramionach tulona obręczy,
Sen prześniwasz swój cudny - sen pierwszy młodzieńczy.

Kazimiera Zawistowska

Non dolet - Maria Konopnicka

Non dolet

Nie, to nie boli wyrzec się nadziei
I jedynego o szczęściu marzenia
I wszystkie listki obrywać z kolei
Z tej róży, która jest kwiatem z płomienia,
I poza siebie rzucać je powoli...
Nie, to nie boli!

Za każdym krokiem, za każdym czuć ruchem
Pęta, co dłonie skuwają łańcuchem,
I iść swą drogą z posępnym tym zgrzytem,
Słyszeć go nocą i słyszeć go świtem,
I czekać śmierci, co z niego wyzwoli...
Nie, to nie boli!

Nie, to nie boli bronić się pieszczocie
Snów owych złotych, co nad głową lecą,
I ducha wiecznej poślubić tęsknocie,
I być jak ognie, co po trumnach świecą,
I jako kwiecie na cmentarnej roli...
Nie, to nie boli!

Budzić się co dnia o porannej zorzy
Z myślą, że dzień ten przejdzie bezsłonecznie,
A kiedy pierś się pragnieniem otworzy,
Mówić: «Zapomnij» - i «Milcz» mówić wiecznie,
I w drżącym sercu czuć zawsze szpon woli...
Nie, to nie boli!

Nie, to nie boli wyciągać ramiona
W cichość i w ciemność i czuć, jak w tej ciszy
Krzyk wołający imię twoje kona,
I jak w niej druga pierś tęsknotą dyszy,
I wiedzieć, że nic nie zmieni tej doli...
Nie, to nie boli!

Maria Konopnicka

Kobieta-Ikar - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Kobieta - Ikar

Kobieta-Ikar leci dłużej, bo jest lżejsza.
Powietrze ją unosi i wiatr ją chwyta pod ramię.
Wzlatuje bez nadziei, uśmiechnięta jak gejsza -
po czym spada tak ciężko
jak kamień.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Pamięć - Elżbieta Zechenter-Spławińska

Pamięć

Potykam się o myśli
wciąż wchodzą mi w drogę
widzę tylko to, co pamiętam:

plaża jest pusta
i wiem
za zwalonym drzewem
leży nieżywa mewa
wszystkie inne
wyleciały mi z pamięci
tylko ona została
nie ma siły odfrunąć
nie patrz na nią
powiedziałeś

widzę ją dokładnie
wiatr ją chce ożywić
dzięki niej słyszę ciebie

Elżbieta Zechenter-Spławińska

Powtórka z miłości - Elżbieta Zechenter-Spławińska

Powtórka z miłości

Nie boję się twych zdrad Juanie
ani miłości balkonowej
z sztucznym cyprysem w drugim planie
I zapalczywość co Otella
pchnęła do porywczego czynu
skłania mnie do uśmiechu tylko
Jeżeli spotkam gdzieś Hamleta
zanim zaleci mi chłód celi
zdążę oddalić się przezornie
Więc się nie musisz bać Tristanie
możesz zaufać swej Izoldzie
sama wymyślę i ułożę
miecz
między nami
na tapczanie

Elżbieta Zechenter-Spławińska

Pustkowia - Robert Frost

Pustkowia

Śnieg pada, noc zapada, śpiesznie, och, jak śpiesznie,
Nad polem, które minę, gdy całkiem się zmierzchnie,
I prawie całą ziemię gładko śnieg okrywa,
Tylko badyle sterczą nad białą powierzchnię.

Bory dokoła mają na własność to rżysko.
Leśny zwierz śpi, zaszyty w ciepłe legowisko.
Zbyt nieobecny duchem, prawie się nie liczę;
Lecz samotność mnie włącza w swój krąg - mimo wszystko.

Jeśli w tej samotności cokolwiek się zmienia,
To tylko to, że więcej w niej osamotnienia:
Narasta pusta białość bezwiednego śniegu,
Co nic nie mówi - nie ma nic do powiedzenia.

Nie straszcie mnie kosmosem, gdzie próżnia jałowa
Międzygwiezdnych przestrzeni - bez życia, bez słowa.
O wiele bliżej - w sobie - mam tego dość wiele,
By mnie straszyły własne, prywatne pustkowia.

Robert Frost
przełożył Stanisław Barańczak

Mały włóczęga - William Blake

Frans Hals - Roześmiany chłopiec
Mały włóczęga

Mateczko, mateczko, w kościele jest zimno,
a w szynku jest zdrowo, przyjemnie i ciepło.
I tu mnie, zaznaczę, traktują inaczej.
A proboszcz - nadęty jak balon, biedaczek.

Lecz gdyby tak piwa nam dali w kościele
i duszę uraczyć nam ogniem zechcieli -
klepałbym pacierze co dzień, mówię szczerze,
i mógłby mnie kościół utrzymać przy wierze.

Niech proboszcz by sobie pił, kazał i śpiewał,
ja byłbym szczęśliwy jak ptaki na drzewach.
A pani Dewotka, w kościele tak słodka,
nie biłaby dzieci, głód by ich nie spotkał.

Bóg też by jak ojciec był rad niewątpliwie,
że dzieci tak samo jak on są szczęśliwe,
i spokój by sprzeczkom dał z diabłem i z beczką,
a kazał mu także się napić ździebeczko.

William Blake
przełożyła Ludmiła Marjańska

Do Wiosny - William Blake

Do Wiosny

O Ty, co mokre masz od rosy kędziory,
Patrząca w dół przez jasne szyby ranka, zwróć
Na naszą wyspę zachodnią swe anielskie oczy,
Tam pełnobrzmiący chór wita, o Wiosno, Twój krok.

Nawołują się pagórki, zasłuchane stoją doliny,
Stęsknione oczy nasze obrócone są
Ku Twoim lśniącym pawilonom. Zbliż się,
Niech pląsająca stopa Twoja nawiedzi nasz kraj.

Stań na pagórkach wschodu, pozwól, niech
Nasze wiatry, całując, dmą w pachnący strój, smakować daj
Swój ranny i wieczorny oddech. Rozsyp perły
Na ziemię, która umiera z miłości do Ciebie.

O, przystrój ją swymi pięknymi palcami, zlej
Swe miękkie pocałunki na jej serce, włóż
Złotą koronę na jej półomdlałą głowę,
Która skromne pukle swoje zaplotła dla Ciebie.

William Blake
przełożył Czesław Miłosz

Małżeństwo nieba z piekłem - Przysłowia piekielne - William Blake

Małżeństwo nieba z piekłem
Przysłowia piekielne

Czasu siejby ucz się, we żniwa nauczaj, podczas zimy baw się.
Wtłaczaj w ziemię wozem i zaoruj pługiem kości umarłych.
Droga przekroczeń wiedzie do pałacu mądrości.
Rozsądek to bogata szpetna dziewka, której asystuje nieudolność.
Kto pożąda, nie działając, ten zaraża powietrze.
Przecięta glista wybacza pługowi urazę.
Głupiec widzi nie to samo drzewo, które widzi mędrzec.
Wieczność kocha się w wytworach czasu.
Zajęta pszczoła nie ma chwili wolnej na zmartwienie.
Wszelki zdrowy pokarm zdobywa się bez sideł i pułapek.
Najszczytniejsza rzecz wynieść kogoś nad siebie.
Gdyby zaślepieniec wytrwał w swym zaślepieniu, mógłby stać się widzącym.
Błazeństwo – kostium niewolnika.
Wstyd – przyodzież pychy.
Nadmiar bólu śmieje się, zbytek radości płacze.
Ryk lwów, wycie wilków, wściekłość burzliwych morskich fal,
zabójczość oręża – to cząstki wieczności, zbyt ogromnej dla ujęcia okiem ludzkim.
Lis złorzeczy żelazu, w które się złapał, nie sobie.
Uciechy nasycają, troski wyczerpują.
To, co dziś dowiedzione, było niegdyś tylko przypuszczalne.
Ptak gniazdo, pająk sieć, człowiek – przyjaźń.
O ile praca towarzyszy słowu, o tyle Bóg wynagradza modlitwy.
Poddać się wymówkom głupca - tytuł królewskości.
Myśl jedna zapełnia bezmiar.
Jabłoń nie pyta grzędy, jako ma rość, ani lew konia – jak ma się żywić.
Dla orła największa to strata czasu, gdy poddaje się naukom wrony.
Lis dba o siebie, ale Bóg troszczy się o lwa.
Myśl rano, działaj we dnie, jedz wieczorem, śpij w nocy.
Kto pozwala ci, ażebyś nad nim przewodził, ten cię poznał.
Nigdy nie będziesz wiedział, co jest dosyć, jeśli nie wiesz, co jest więcej niż dosyć.
Gdyby lew słuchał porad lisa, byłby podstępny.
Poprawki prostują drogę, lecz drogi kręte bez poprawek to drogi geniusza.
Jak gąsienica wybiera najpiękniejszy liść, ażeby złożyć na nim swe zalążki,
tak osoba duchowna okłada klątwą najpiękniejsze radości.
Prawdy nie trzeba tak wypowiadać, ażeby ktoś, zrozumiawszy ją, mógł w nią nie uwierzyć.
Dość! albo zbyt wiele.

William Blake
przełożył Jan Lemański

Wstęp - William Blake

Wstęp

Słuchaj głosu Śpiewaka,
Który widział przeszłość, teraźniejszość i przyszłość,
Uszy jego słyszały
Słowo Święte,
Które szło między drzewami starożytnych,

Słowo, które wołało duszę upadłą
I płakało pośród rosy wieczornej,
Aby owładła
Gwiezdnym biegunem
I upadłe światło wznowiła!

„O Ziemio, o Ziemio, wróć!
Dźwignij się z rośnej trawy!
Noc omdlewa
I ranek
Ze śpiącej budzi się bryły.

Nie odwracaj się już wstecz!
Czemu chcesz się odwrócić?
Gwiezdna ziemia,
Wodne wybrzeże
Dane ci są aż do świtu dnia.”

William Blake
przełożył Leopold Staff

Proroctwa niewinności - William Blake

Proroctwa niewinności

[ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ]
Gila z gardziołkiem czerwonym zamknięto w klatki prętach,
szaleje z gniewu niebiosów przestrzeń nieobjęta.

Jeśli pies wygnany zmarznie pod drzwiami pana,
zagłada złego miasta we wróżbach jest pisana.

Koguta pchasz do walki – słońce w trwodze, jak płótno.
Jęk zaszczutego zająca wypruwa ci mózgu włókna.

Milknie pieśń cherubińska, gdy zranią skrzydło skowrończe,
Nie męcz żywego chrząszcza – wiecznej nocy ściągniesz opończę.

Dziki jeleń tu i tam bładzi, chroniąc od smutnych zdarzeń.
O, nakarm kota wdowy, a wszystkim cię Pan obdarzy.

Ryk, wycie, szczekanie, rżenie – na niebios brzegu fal taniec.
Nietoperz, co krąży w zmierzchu, istnienia niewiary mieszkaniec.

Jad salamandry, żmii, to z nóg zazdrości brud;
zawistna zazdrość artysty – jad pszczoły biorącej miód.

Najpotężniejszą z trucizn laurowy Cezara wieniec.
Nędznym łachmanem wystrzępią niebiosa wichr i szaleniec.

Grosz robotnika rządzi skąpego schedą całą.
Dziewczę uliczne w zaułku krzyczy: ”Dla Anglii – całun!”

„Graczy przekleństwa i radość zatańczą u jej katafalka.”
Kto wydrwi wiarę dziecka – na starość, konając, załka…

Bo gdyby słońce i księżyc wątpić zaczęły – wiedz o tem –
zaraz by zgasły, przestając świecić srebrem i złotem.
[ . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ]

William Blake
przełożył Józef Czechowicz

Piosenka (2-gi przekład) - William Blake

Piosenka
(2-gi przekład)


Pamięci! O, radosnych
Przywołaj dźwięki pieśni!
Kiedy tchnienie wiosny
Daleko je poniesie –
Z potoku, gdzie sny miłowania
W cichej, czystej zwierciadlą się toni,
Będę widma najdroższe wyławiał
W stulone dłonie.

W gęstwinie, gdzie wilga śpiewa,
Będę śnił srebrzyście.
A kiedy ściemnieją drzewa,
Umilkną liście –
Wtedy samotna powiedzie mnie ścieżka
Przez mroczniejące, spustoszałe łąki,
Z kraju, gdzie miłość, gdzie czułość mieszka,
W smutek rozłąki.

William Blake
przełożył Zygmunt Kubiak

Pieśń - William Blake

Pieśń

Rok wesoły, ze wzgórza skąpanego w rosie,
Nad moją głową swój wóz gorejący wznosi.
Liść laurowy wieńczy moje czoło cieniem,
A wokół głowy błogie wznoszą się promienie.

Mym stopom skrzydła rosną, gdy spotkam na łące
Miłą moją, jak ranek z oparów stającą.
O, jak anielskim, świętym błogosławię stopom
I postaci w światłościach niebiańskiego stropu.

Promienna jest jak anioł w nieba wysokości,
W owych radości świętej dniach i niewinności.
Przerywa pasterz swą pieśń dziękczynienia,
Aby słyszeć muzykę anielskiego pienia.

Niebo samo przemawia, gdy jej głosu słucham,
Idąc za nią, nieczystego nie lękam się ducha.
I pole każde rajem, zacisznym ustroniem.
W każdej wiosce jej stopy mogłyby się schronić.

Lecz w tej wiosce najmilszej, w której czarnooka
Dziewczyna ma zasypia, gdy noc już głęboka,
Kiedykolwiek się znajdę, nieśmiertelny płomień
Rozpala moje serce i jest pieśnią o niej.

William Blake
przełożył Roman Klewin

Szalony śpiew - William Blake

Szalony śpiew

Jęczą wichury,
Noc zimna jak lód;
Chodź, śnie ponury,
Osłoń mój trud.
Lecz już od wschodniej strony
Lśni ranek rozogniony,
Rosa kroplami drżącemi
Ucieka z ziemi.

Tam, gdzie nade mną
Niebieskie szczyty,
Mknie głos mój w ciemną
Troskę spowity.
Do uszu nocy się wlewa,
Źrenicę dnia przyćmiewa,
W szalone wichrów rozpacze
Miesza swe płacze.

Jak szatan w chmurze,
Wyjąc z boleści,
W noc się zanurzę,
Niech noc mię pieści!
Zwrócę się ku porankowi,
Skąd serce pociechę łowi,
A światłość na mą duszę
Sypie katusze.

William Blake
przełożył Jan Kasprowicz

Ex Ponto - Gunnar Ekelöf

Ex Ponto

Daleko jest niebo
Nie widziałem go
Lecz piekło widziałem
ono jest zawsze blisko
I ziemię, tę trędowatą:
Wyniszczoną piękność jej rysów!

Zaprawdę
Człowiek ma ogień albo chłód w tyłku
i na odwrót
Poluje tropionym będąc
i polując jest zwierzyną
- osioł marchew, trzask z bata

Być cierpliwym w ogniu i w chłodzie
Być cierpliwym właśnie przez chytre istnienie
- potrzeba daje spryt
I ty będziesz jak łupina losu
i jak nie zapisany liść klonu wyrzucony na brzeg
schnący tam na piasku
który ani przyjazny ani wrogi
dla przybysza

Szanuj zmysły swego ciała
i tych ciał spełnienie, które dają twojemu jego udział:
Płeć, to jedyne u ciebie i u nich, co może się rozwijać
Pyramus et Thisbe – Filemon i Baucis
zarodek złożony przez bogów
Wtedy może wzejdzie altruistyczny kwiat
Bo tylko tam jest prześwit
szpara w murze:
Nie lekceważ skromnego czy nawet płytkiego mitu
bo nad najczarniejszym morzem stać on się może twoim

Podświadomość jest mądra
Jeśli cię ogarnia – nie interpretuj jej
Ulegaj! We śnie, w impulsie
kształć duszę niech rośnie jak nowy liść
Nie przekładaj żywego języka na martwy
Szanuj misterium twojej duszy z ciała
Tak niech się w tobie odbywa

Co cię obchodzi okrążenie Wenus
albo szorstki gest z otartej ręki
Ucz się od skóry kamienia którą rzeźbiarz i Czas
dali nie odnawianej Kore

Nie martw się o całość
Weź kawałek skóry, choćby z porami kamienia
Pieszczota leży w nim ukryta
a w tej pieszczocie kryje się wszystko
Więc ukryj się w pieszczocie:
Zapomnisz sam siebie w sobie
boś tajemnicą i cudem
W tobie mieszka bóg

To nie jest dziełem sztuki, które się tworzy
To samo jest sobą
I zawsze trzeba zaczynać od początku
raz zarazem zaczynać od podstaw
Opoką trwałą jest ten okruch
ta okaleczona ręka, ta poraniona twarz
które nigdy nie mogą się połączyć w całość
inaczej jak tylko od wewnątrz
jak tylko przez pochodzenie, które jest jedno, które jest natchnieniem
w połączeniu z Boginią, wielką stworzycielką

Trzeba odwagę mieć, by te nakazy złamać –
które mówią, że słońce nie obiega ziemi
że krew się nie raduje i żali bez wstydu
że wino nie służy sercu
że uciechy ciała nie są uciechami duszy
że dusza i ciało nie są od wewnątrz i z zewnątrz
i veramente – jedno i to samo

Gunnar Ekelöf
przełożył Bolesław Fac