Śnieg - Bolesław Leśmian

Śnieg

Pamiętam ów ruchliwie rozbłyskany szron
i śniegu ociężałe w gałęziach nawiesie,
i jego nieustanny z drzew na ziemię zron
i uczucie, że w słońcu razem z śniegiem skrzę się.

A on ciągle narastał, tu w kopiec, tam w stos,
i drzewom białych czupryn coraz to dokładał,
ślepił oczy, łechtał podbródek i nos,
i fruwał - i tkwił w próżni - i bujał i padał.

I pamiętam ów niski, wpół zapadły dom
i za szybami włóczek różnobarwne wzory.
Kto tam mieszkał? Pytanie - czy człowiek czy gnom?
Byłem dzieckiem. Śnieg bielą zasnuwał przestwory.

Dotknąłem dłonią szyby, mimo strachu mąk,
i uczułem ślad hojny, niby czarów zbytek.
Tą dłonią dotykałem mych sprzętów i ksiąg
i niańki, by ją oddać na baśni użytek.

Serce marło, gdym w dłoni unosił ten ślad
w ciszę śniegu, co prósząc weselił się w niebie.
Śnieg ustał - i minęło odtąd tyle lat,
ile trzeba, by ślady zatracić do siebie.

Jakże pragnąłbym dzisiaj, gdy swe bóle znam,
stać, jak wówczas, przed domu wpół zapadłą bramą
i widzieć, jak śnieg ziemię obiela ten sam
śnieg, co fruwa i buja i pada tak samo.

Z jakimż płaczem bym zajrzał - niepoprawny śniarz -
do szyby, by swą młodość odgrzebać w jej szronie -
z jakąż mocą bym tulił uznojoną twarz
w te dawne, com je stracił, w te dziecięce dłonie.

Bolesław Leśmian

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz