Zdzisław Beksiński |
Nie, trupia otucho, Rozpaczy, ja nie, ja nie będę się sycił
Twą padliną; ostatnich – niechby wiotkich – splotów męstwa w sobie
Nie rozplączę, ani, znużony, nie jęknę Nie mogę już. Mogę;
Mogę coś: mieć nadzieję, świt witać, nie szukać wyjścia w niebycie.
Lecz och, lecz czemu, straszliwa, zgniatałaś mnie tak całkowicie
Swą stopą świat miażdżącą, swą łapą lwią? czemu wrogie,
Mroczne oczy utkwiłaś w poharatanych mych kościach? i ogniem
Piorunów, wichrem smagałaś, gdym pragnął uciec i skryć się?
Czemu? By uleciały plewy; by ziarno we mnie czyste zostało.
Więcej: gdym rózgę, czy rękę raczej, w całym tym znoju i boju
Ucałował - serce we mnie zaczęło moc spijać, kraść radość, okrywać chwałą.
Kogo ? Herosa, co z nieba na ziemię mnie cisnął, rozbroił, zdeptał?
Czy mnie, com z nim walczył? O, kogo?
Czy obu? Tę całą noc, ten rok mroczny walczyłem, nędzarz, z (Boże mój)!) Bogiem moim.
Gerard Manley Hopkins
tłum. Stanisław Barańczak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz