Epigram
Serce, umierasz po trochu.
Moja rzeka nie jest rzeką samobójców,
osiada w niej muł naniesiony przez fałszywe stulecia.
Nastrój lutnię na nutę huraganu,
bracie w abstrakcji, szpilko świecąca.
Odpływa ode mnie dramatyczne królestwo,
rozpryskuje się ostatnia gwiazda nadziei,
pomyłka filozoficzna. Rozpoczynam się tam,
gdzie kończy się złudny czas oczekiwań,
mijam w podziemiach archeologii.
Błogosławię niespokojne skrzydło jutrzenki,
eksperymentalny pocisk zbawienia.
Dokąd pełznie robak pośród ruin?
Tam, dokąd nie dociera metafizyka:
w otchłań ptasiego dziobu, który go połyka.
Życie niebezpieczne, a jakże szczęśliwe.
Tuli mnie noc, ośmiogodzinny przypływ milczenia.
Między rozwarciem lewej dłoni a zamknięciem prawej
mieści się jedna szansa ratunku na milion.
Steruję mózgiem w pustce. Nie cierpię dotykalności.
Błogosławię przypływ i odpływ, błogosławię
to, co jest między przypływem a odpływem.
Jalu Kurek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz