Buchalteria
Gdy byłem dzieckiem, wszystko było mi darem. Darem
matki, ojca, darem nieba, ziół, przechodniów.
Drzewo dawało mi cień, za darmo, gdy nużył mnie skwar.
Niebo dawało światło oczom po letnim przebudzeniu.
Śnieg wybielał mnie, święty, za darmo. I wiatr owiewał mnie
echami szczęścia, szczęścia z gór, szczęścia z boru-lasu,
Szczęścia z chmur i wód. A panny uśmiechem goiły smutki
moich nocy. Co dzień wybierałem się w podróż. Do ogrodów Hesperyd,
podróż za darmo. Więc dziękowałem niebu, rodzicom i ziołom,
wiatrowi, echom i pannom i nocy, za te wszystkie hojne dary.
Nawet teraz, gdy ciężko idę na dno, z góry, z wysokiej ciemności,
Para rąk mocnych wyciąga mnie. I płynąć każe, za darmo.
Więc płynę.
A płynąc kanałem, pod ciemnym sklepieniem, sprawdzam rachunki.
Płaciłem za wszystko. Ciałem moim i duszą moją.
Za niebo, za wiatr, za strofę, za uśmiech panien, za tych dwoje rąk
nawet, okrutnych, które nie dają mi na dno iść. Co prawda,
procenty lichwiarskie tak urosły, że spłacę nie wcześniej
aż na Sądzie Ostatecznym. I płynąc pod czarnym sklepieniem
i śledząc odbicie na czarnych wodach, przewoźnika,
jego wysiłków, tak regularnych, rozmachu czarnych wioseł,
myślę ze ściskiem serca o bólach, które mnie jeszcze czekają.
Aleksander Wat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz