Powrót Rębacza
Szedł znad rzeki razem z mrokiem, by widokiem nie zachęcać,
Tych, co się lubili znęcać nad przybłędą i dziwakiem.
Cicho – sza, jak makiem stąpał,
wieś zostawił z tyłu gwarną, marną będąc jej istotą,
lecz z ochotą zapraszaną, tam, gdzie drwa nie porąbane.
Zmierzał dziarsko ku polanie, tam z gałęzi miał posłanie,
liści mu dostarczył jawor, w którym sójki o tej porze
sposobiły się za morze.
O mój Boże!
Zima blisko, wilgoć ściele legowisko.
Sześć toporów wyszczerbionych,
połamanych stylisk, dłonią, która kiedyś była bronią,
a dziś - słaba jak zapałka, zapalona wśród zamieci,
co nie grzeje, chociaż świeci.
Rzucił w drzewo workiem starym,
rozpruło się płótno zgrzebne, w którym rzeczy niepotrzebne
pomieszały z sobą dary.
Był tam grzebień z rybiej ości, owinięty siwym włosem,
źdźbło dorodne z pustym kłosem i organki pordzewiałe,
dawno nie czyszczone wargą,
nie grające pieśnią skargi.
Odpustowe serce kruche szybko wetknął za pazuchę
i przytulił się do drzewa, chcący poczuć, jak się wlewa
kruche życie w omdłe ciało, nagle w oczach pociemniało,
osunął się na kolana, dłonią znów sięgnął po dary,
wyciągnął różaniec z grochu, w którym brakowało trochę.
Zaczął liczyć i przetwarzać smutne dźwięki,
gorzkie żale, w rytm piosenki,
znów włos w ręce się wplątywał,
a on śpiewał, śpiewał, śpiewał.
Bronek z Obidzy Kozieński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz