Oranżada z lodem - Jaroslav Seifert

Oranżada z lodem

Na wystawie surrealistów w Paryżu
sprzedawano kobiece piersi
z gładkiej i elastycznej gumy.
Giorgio de Chirico

Nie wiem czemu, przy tej ich obfitości.
Były jednak jak żywe.

Zresztą
sztuczny słowiku
z piórkiem i grającym wałeczkiem,
melodia, którą śpiewasz,
jest stale ta sama.
Pewnie mu czegoś brak,
mówili starzy chińscy rybacy.

Był to rok śmiechu i beztroski.
Już nie pamiętam, jakie dwie cyfry
kończyły wtedy datę.
Sacre Coeur płynął spokojnie w wiosennym powietrzu
jak biały wieloryb
z lśniącą fontanną wieży.
Wojna była jeszcze daleko,
Paryżu,
na strach był jeszcze czas.

Jadłem śniadanie w kawiarni pod markizą
na bulwarze Montparnasse
a naprzeciw mnie przy stoliku
usiadła uśmiechnięta Murzynka
w białym swetrze o luźnym splocie
na nagim ciele

Miała więc na sobie tylko lekki pancerz,
tylko pszczeli plaster,
na którego dnie
nektar był ciemny.
Kiedy w naszych stronach kwitną lipy
miód bywa jasnozłocisty.

Rozum potrafi przymusić rękę,
by pozostała bez ruchu
na oparciu krzesła,
ale co z oczami?
Niebo było błękitne,
Paryż roześmiany
a ja słyszałem jak kostka lodu
dzwoni o jej zęby.

Ledwo jednak dopiła
i lód opadł na dno,
położyła dwa palce na swych wilgotnych wargach,
lekko je pocałowała
a potem szybko przycisnęła je do mego czoła.
Zaraz potem wstała
i pobiegła ku wejściu do metra,
skąd było słychać dudnienie pociągu.

Ale dłoń miała jasnoróżową
Jak kwiaty dzikiej róży.
Tak, kwiaty dzikiej róży,
238 239
gdzieś w naszych stronach, na miedzy,
w czerwcu.
A zdarzyło się to pod markizą kawiarenki
na bulwarze Montparnasse.

Jaroslav Seifert
przełożył Zbigniew Machej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz