To szczęście nasze grąży się uciech nadmiarem.
Co też złego czynicie, życia mego pszczoły?
Brakuje odwagi, w szczęście zatraciłem wiarę,
gdy jak domostwo zbrodni wasz ul sterczy goły.
Pod tygrysem królewskim z trwogi i rozkoszy
Umiera róża. Prawda: ten tygrys ma skrzydła.
Federico de Madrazo de Ochoa - Portrait of Jean Cocteau - 1010/12 |
On również jest skrzydlaty, jak panienka brzydka.
Zwalane atramentem i śniegiem anioły,
jak zecerzy, niekiedy drukują obłoki.
Ze skrzydłami na plecach umykają z szkoły,
fruwając, gdzie popadnie, i kradnąc, jak sroki.
W dłoniach, losem wybranych, śnieg krzepnie w marmury,
od marmuru do soli dla Venus się bieli
droga, a potem w ciało. I wyrasta z chmury
na plaży, gdzie się kąpią o każdej niedzieli.
Lecz, znając kręte ścieżki od ciała w posągi,
Venus usypia, stojąc, i w Luwrze się budzi.
Nie naraża się na nic: mordowała ongi
i w tysiąc lat odkryto, że zabiła ludzi.
Pod maszynę do szycia uśnijże po trochu
dzieciństwo, serce srogie, spragnione udręki.
Oto osa umarła i mdły zapach prochu,
słońca przebite sztucznie w głębi pustej wnęki.
Chrystus, łotry, przybity nad wioską wysoko:
wczoraj żołnierzy tutaj witała muzyka,
obawiano się burzy i czekano zmroku,
a śmierć pisała słowa: V i v a t R e p u b l i k a !
Jeden oddech miłości: i umiera raca,
otwiera oczy modre: bo tak łabędź śpiewa,
lecz wiedząc, że gawiedzi ta śmierć się opłaca,
zamyka je, i wzdycha, i opada w drzewa.
Och! Zostaw mnie w spokoju, ty sielskie ustronie,
nie każ, aby wspomnienie ścięło róży oczy;
na wysokościach miasta o dach tłukę skronie
i mój cień, jak atrament, wokoło mnie broczy.
Oto miody zebrane przez pszczoły me: cienie,
które mnie wydrążają, jako korek płochy,
lżejszy od piany, jednak opadam w przestrzenie,
gdzie ów z śniegu i Venus stroją straszne fochy.
Jean Cocteau
przełożył Stefan Napierski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz