***
Już we mnie Bóg się rodzi,
na wpół pamiętny, zapomniany na wpół.
jakby nie we mnie, na skraju śmierci,
gdzie żywi wstępu nie mają, gdzie trwają,
zanim — umarły — przestąpię próg,
mój pradziad, mój dziad i mój wnuk. Wraz z nim
w dwójnasób żyję, w dwójnasób istnieję
kiedy nikogo. Pustka rozlega się
trwogą jak kanonada. On — ocalenie,
ja szepczę białouście: daj wytchnienie.
Boże mój, Ocal. Poratuj na chwilę,
nim — oswojony — uratuję siebie
samego sam. Samego sam. On — pragnie,
wyjść poza mnie, ratując — unicestwić,
abym na przeciąg, na wiatrów tchnienie
zostawił siebie jak szabla zostawia
schronienie. Chce odejść w dale, w przestrzenie,
by świeczka bólu zgasła i ciemność
pokory ocaliła mnie — innobyciem,
innożyciem. Nazwaniem już nie swoimi
całość, jaką rządzi ten szalony bóg,
on — który we mnie narodzić się woli
(ja jeszcze zapalę tę świecę,
by mi przed czasem nie zmierzchło,
czarna świeca rozjaśnia drogę —
niby ukradkiem — zwycięstwo).
Wasyl Stus
przełożyła Agnieszka Korniejenko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz