W pamiętniku
Nie tylko, pierw się najadłszy mandragor,
Błądziły w Limbach szalone kobiety;
Nie tylko Dante i trzeźwy Pitagor —
Byłem i ja tam... pamiętam, niestety!
Że byłem? tomów dwunastu na dowód
Pisać?... sił nie mam, bo myśl mię udławia;
Jestem zmęczony! wolę jechać do wód —
Nie na wyjezdnym się o Piekle mawia!
Wolę — gdzieś jechać, w pilnym interesie,
Patrząc przed siebie z obłędu wyrazem,
Wieki potrącać — jako grzyby w lesie,
Ludzi, Epoki!... mieszać wszystko razem
Być tam i owdzie — w on czas, dziś i potem,
Jako się wyżej albo niżej rzekło;
A nie równiejszym wracać koło-wrotem,
Lecz pytasz: „Owdzie, co tak wielce trudzi?
I które z bliskich spotkałem postaci?" —
— Tam braci nie ma, ni bliźnich, ni ludzi,
Tam tylko studia nad sercami braci!...
Tam uczuć nie ma, tylko ich sprężyny,
Zdające z siebie wzajemny rachunek,
Do nieużytej podobne machiny,
Puszczonej w obieg przez pęd lub trafunek.
Tam celów nie ma, lecz same rutyny
Pozardzewiałe — i nie ma tam wieków —
Dni — nocy — epok — tam tylko godziny
Biją, jak tępych utwierdzanie ćwieków.
Nie określone pierwej cyfrą stałą,
Lecz fatalności pchnięte raz ostrogą,
Nie znaczą wcale, co? kiedy? się działo —
W godzinę wybić liczby jej nie mogą!
Rzekłbyś — w tytańskim z wiecznością zapasie,
Mniejsza! czy biją minuty? czy lata? —
Iż każda wątpi o sobie i czasie,
Każda dogania się, lecz nie ulata...
Jakby wcielonej ciągle puls Ironii:
Słysząc, wiesz naprzód i wiesz ostatecznie,
Że z godzin żadna siebie nie dogoni!
Że nie wydzwoni siebie, dzwoniąc wiecznie!
A ten systemat sprężyn, bez ich celu,
Jakby tragedia bez słów i aktorów,
Jak wielu nudów i rozpaczy wielu
Muzyka, gwałtem szukająca chorów:
Raz wraz porywa spazmem za wnętrzności,
Jak nie zwykłego do morza człowieka —
Tylko nie spazmem nudy, lecz wściekłości,
Który, sam nie wiesz, skąd? i po co wścieka?
Wtedy to próba jest, wtedy jest waga,
Ile nad sobą wziąłeś panowania?
Wartość się twoja ci odsłania naga —
I oto widzisz, kto-ś ty?... bez pytania.
I ileś zwał się tym lub owym w Czasie
Lub byłeś zwany imieniem twych dziadów —
Widzisz — i ile nabrałeś sam na się
Z tradycji? tonu? stylu? lub przykładów?
Co raz to z ciebie, jako z drzazgi smolnej,
Wokoło lecą szmaty zapalone;
Gorejąc, nie wiesz, czy stawasz się wolny,
Czy to, co twoje, ma być zatracone?
Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
Co idzie w przepaść z burzą? — czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
Wiekuistego zwycięstwa zaranie!..
Lecz — prawić o tym i prawić na dowód,
Że byłem ówdzie? — myśl sama udławia!
Jestem zmęczony... wolę jechać do wód,
Nie na wyjezdnym o Piekle się mawia.
Wolę wsięść na koń z jakimś drabem, który,
Prócz ze swoimi, nierad bywać z nikiem,
Historii nie zna ni architektury,
Milczy jak pomnik, będąc sam pomnikiem!
Na dwukrańcowe wolę ruszyć szlaki
Krajów i wieków, gdzie przestrzeń granicą,
Granica? — czasem... i gdzie, znad kulbaki
Patrząc, firmament cały... okolicą!
Cyprian Kamil Norwid
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz