Złoty syfon (fragment)
Włosy pozłacane krwią,
oczy fosforyzujące,
nimfy czarowne i źródła posrebrzane,
gdzie się syreny pluskają
i lśniące od złotowłosów
ciała faunów drżą.
O, suchotnicy-poeci!
I wy im śpiewać możecie!
O malarze z muzeów!
I wy ich pieścić możecie!
Niebo błękitno świegotające,
ideale błękitny,
błękitny pierścieniu śmierci!
Blaskiem rażące niebieskie ścieżki:
lećcie w nie dzielni piloci,
kiedy was obłęd zamroczy!
Południe olśniewające:
leźcie z tęsknoty kokoty, nocna hołoto,
jak cyrkle roztworzone,
rozlazłe, kwaśne, zielone,
w cieniu takich izb,
które zawsze zamykają oczy.
Każda latarnia sztyletuje, rozżarzona do biała w południe.
Każdy balkon ma swoją szybę,
w którą reflektor druzgotem ślin pluje.
Każdy brylant jak słońce ma serce bijące
i błyska, piska, szeleści, wytryska
elektryczną burzą.
Wszystkie krople, drzazgi, które się w snach mrużą,
są pluskami i bluzgami białego ognia.
Każda kropla wina ma coś z rubina.
Każdy metal roztapia się w setne łzy światła
słonecznym pomiotem.
Złoto jest mosiądzem,
a mosiądz jest złotem,
który płonie, skrzy się, drży,
jeżąc siarczane włosy.
Każda rzecz żywi w sobie pająka,
który ją oprzędza świetlistą pajęczyną.
A najwyższy On się śmieje.
Wyrafinowany pochlebca,
czarodziejski mamiciel,
który nim mgły rozwieje,
posyła na ziemię o świcie
ociekający strumień złota.
Niewyczerpany i świeży!
Jedyne złoto poetów!
Jedyne źródło złota,
którego nie dostaną bankierzy!
Słońce!
Aureolo pracy nowej!
Zagłado pracy starej!
Słońce,
które elektryzujesz zielone liście,
a spopielasz schnące,
najczystsze słońce!
Które każdego dnia o zachodzie
zapalasz stary dzień,
zapalasz siebie samo w onym starym dniu
błyskiem żarliwych drgnień,
aby dać tym, którzy się urodzą jutro,
słońce i jutro,
zawsze wciąż nowsze i czystsze
w złocie jutrzenek —
ty będziesz naszem słońcem,
zanim się jutro nam wyśni,
najwyższa meto lotników,
syfonie złota
t r y ś n i j!
Francesco Cangiullo
przełożył Jalu Kurek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz