Świty - Czesław Miłosz

Świty

Wysoki był dom. W ciemności pełzł wielki mur
nad szelest liści u klonów, nad zamęt pośpiesznych nóg.
Wysoki był dom, światłami nad placem wschodził.
Z sykiem cichym wśród pustych przedświtowych godzin
winda parła przez piętra. Kable szeleściły,
kogut krzykiem w organy deszczowych rynien i rur
dął, aż domem biegł dreszcz. Słyszeli przebudzeni
w ścianach ten śpiew, straszny jak szczęście ziemi.

Już zgrzyta tor. I dzień. I znowu dymy
O, ciemny dzień. Nad nami zamkniętymi
w izbach na piętrze przelatują stada
ptaków szumiących śmiganiem piór.
Za mało. Życia jednego za mało.
Dwa razy żyć chciałbym na smutnej planecie
w miastach samotnych, we wsiach pełnych głodu.
Patrzeć na wszelkie zło, na rozpad ciał
i prawa zbadać, którym był podległy
czas, co nad nami jak wiatr ze świstem wiał.

Chórem zawodzą w podwórzu kamienicy
muzykanci. U okien świecą ręce zasłuchanych.
Ona wstaje ze zmiętej pościeli.
O sukniach i podróżach w swoich snach myślała.
Przed czarne lustro idzie. Młodość krótko trwała,
nie wiedział nikt, że praca dzień rozdzieli
ma wielki trud, na martwy odpoczynek
i księżyc w nocy co wiosna przystanie
nad snem znużonych. W stuku ciężkim serc
mam ani wiosna już, ani kochanie.

Uda zasłonić, niech nie wspominają
kłębami cienkich fioletowych żył:
to dziecko goni schodami kamienicy,
to dziecko biegnie siwym trotuarem.
Jeszcze daleko słychać śmiech;
na nowo, wszystko na nowo pozna
i drogą olbrzymią, pustą, mroźną
dzwoniącym grzmotem tętnic obszarem
pójdzie jej dziecko. I wyć będzie czas.
Przed lustrem nago stojąc dwie łzy
lekko wyciera kobieta chusteczką
i farbą przyciemnia brew.

Czesław Miłosz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz