Kres kontynentu
O zrównaniu dnia z nocą, kiedy ziemia w późnych deszczach
owinięta w mokre maki czeka wiosny,
Ocean wrzał od dalekiej burzy, bił w swoje słupy graniczne
targał, spiętrzony, łożami granitu.
Patrząc na obręcz granitu i piany, odwieczny znak dla żeglarzy,
czułem za sobą góry i równiny, olbrzymią szerokość kontynentu,
przede mną obszar wód i jeszcze raz wód.
Mówiłem: ujarzmiasz focze skały Aleutów lawą i ziarnem korala
przyniesionymi z dalekich kwitnień południa.
Nad twoim przyborem życie zwrócone ku wschodowi słońca
spotyka się z naszym, które szło za wieczorną gwiazdą.
Ślady starych wędrówek zatarły się w tobie
I nic to dla ciebie, zapomniałaś nas, matko.
Byliśmy znacznie młodsi kiedy wypełzliśmy z łona
i leżeliśmy w oku słońca na linii przypływu.
To było dawno, dawno. Odtąd wzrośliśmy w dumę
I przybyło nam goryczy. Życie zachowało
Twoją ruchliwą miękką niespokojną moc, a tęskni do twardości,
Do wyniosłego spokoju kamienia.
W żyłach mamy prądy, odbijają się w nas gwiazdy,
życie jest twoim dzieckiem, ale jest we mnie
Starsze i trwalsze od życia i bardziej bezstronne
oko, które czuwało zanim był ocean.
Widziało, jak wpełzłaś w łożyska zgęszczeniem rzadkiej pary
i zmieniłaś łożyska podług swojej woli.
Jak miękka i gwałtowna ścierałaś głaz, drążyłaś skałę,
przesuwałaś kontynenty.
Matko, choć miara mojej pieśni jest jak rytm starożytny przyboju,
nie nauczyłem się tego od ciebie.
Wcześniej niż woda były prądy ognia, twój ton i mój ton
W dawniejszych niż ty źródłach mają swój początek.
Robinson Jeffers
przełożył Czesław Miłosz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz