Mądrość - Krzysztof Maria Sieniawski



Mądrość

Cóż znaczy mina, uśmiech, gest
Cóż po człowieczej dumie
Leżę na trawie, trawa jest
A ja jej nie rozumiem

Jakiż sens słów „nie” i „tak”
Koguci śmieszny grzebień
Patrzę na chmury, leci ptak
A skąd i dokąd nie wiem

Czy przeto przyjąć cały świat
Z prostotą i głupotą
I kręcić z piasku złoty bat
Jedyny primus motor

Oh, nie wiem, nie wiem, otóż to
Sokrates ze mnie prawie
Raz rządzi dobro, a raz zło
Lecz cała prawda w trawie

Nie w śmiechu prawda, nie wśród łez
A w deszczu, w rosie, w szumie
W tym oceanie, który jest,
A ja go nie rozumiem

Nie w śmiechu prawda, nie wśród łez
A w deszczu, w rosie, w szumie
W tym oceanie, który jest,
A ja go nie rozumiem

Krzysztof Maria Sieniawski

Barwy, głosy, wonie - Stanisław Korab-Brzozowski

Waldemar Pawlikowski
Barwy, głosy, wonie

Barwy błyszczące, jasne, lśniące migotliwie
Wonie odurzające, mocne, rozkoszne, upojne,
Głosy triumfem brzmiące, zwycięskie, zgiełkliwe -
Barwy wonie i głosy sprzeczne, niespokojne

Z wolna cichną, szarzeją zmilkają, bledną,
Wirują, płyną w zmierzchu senne, mgliste tonie,
Zlewają się ze sobą, stapiają się w jedną
Ukojenia harmonię; barwy, głosy, wonie.

Stanisław Korab-Brzozowski

Denise disait aux merveilles - Paul Éluard

Denise disait aux merveilles

Wieczór włóczył jaskółki. A skrzydła puszczyka
Dzieląc blaski słoneczne ciążyły na ziemi,
Jak nigdy niestrudzone kroki samotnika
Bledszego od natury wśród uśpionych cieni.

Wieczór na głowach naszych wlókł białe oręże.
Wśród nas kobiety spalał męstwa ogień święty,
Płakały i krzyczały jak dzikie zwierzęta,
Aż na kolana padli niespokojni męże.

Wieczór, nic i wśród ciszy jaskółcze przeloty,
Lekki powiew i liście wiszące nad ziemią,
Piękny szczegół i czary pozbawione cnoty
Dla spojrzenia, co nigdy nie pojmie przestrzeni.

Paul Éluard
przełożył Zbigniew Bieńkowski

Bruno Schulz - Jacek Kleyff

Bruno Schulz, "Spotkanie. Żydowski młodzieniec i dwie kobiety w zaułku miejskim", 1920
Bruno Schulz
czyli podwórkowa ballada o dwóch dobrodziejach
Dwóch skłóconych gestapowców żyło w centrum Drohobycza,
pierwszy miał swojego Loewa, drugi miał swojego Schulza.
Loew prowadził w mieście zakład i dentystą się nazywał,
nocą burdel był tam, w którym pierwszy gestapowiec bywał.
Za to Bruno Schulz malował i potrafił wieść dyskusje,
miał go drugi gestapowiec, ot stosunki międzyludzkie.

W noce złe, w noce złe udostępniał władzom Loew dziewczyny swe.
W morzu łez, w morzu łez Bruno Schulz Petrarkę streszczał dla SS.

To był wstęp dotyczył życia, które zawsze jakoś leci
i pozwala nie dostrzegać zmierzchu, schyłku, klęski, śmierci.
To był wstęp dotyczył życia, które zawsze jakoś leci
i pozwala nie dostrzegać zmierzchu, schyłku, klęski, śmierci.

Szła wiadomość od Truskawca, że się ponoć coś zaczęło
a w pobliskim Drohobyczu póki co grodzili getto.
I niebawem znów się trochę posprzeczali dwaj tajniacy
no i drugi, ten od Schulza, zarżnął Loewa w ramach pracy.
Kiedy pierwszy się dowiedział, że zabili Loewa jemu
wnet dogonił w mieście Schulza i zastrzelił go drugiemu.

I na bruk, i na bruk z resztek złudzeń się otrząsnął Bruno Schulz.
Hałas ten, w teatrze gong, jakaś czerń i ojca wzrok i może koń...
No i już, no i już jak w balecie najlepszym na świecie tańczy Schulz...

Dawne czasy, dawny teatr, dawna strata,
w czasie wojny każdy dźwiga własny ciężar.
W końcu sztuka jest ważniejsza niż biografia.
Zbieg przypadków? Ale jednak...
Jeśli Twój dobrodziej ma jakiegoś wroga
i mu zniszczy ulubieńca
wiedz, że nadszedł czas by zacząć się pakować
i nowego szukać miejsca.
Jak Bruno Schulz za tamtych lat,
jak Bruno Schulz, choćby nawet miał by to być tylko tamten świat,
wciąż w drodze być, z walizką żyć...

Jacek Kleyff
PS. Dziękuję:)


Tancerka w gemmie - Georg Heym

Tancerka w gemmie

Zamknięta dawno w okrągłym kamieniu
Z żałobnym drzewem i rzadką gałęzią,
Jeszcze owija wokół szyi welon
I kroczy w lekkim tańcu, w cichym święcie.

Wciąż dalej, gdzie już bogowie pomarli,
Nad wyspy, wokół których się rozciąga
Ogromne morze pod sennym obłokiem,
A o brzeg bije fala bełkocząca.

Kiedyś tu szedł Orfeusz. Czuła jego kroki
Wąwozem w dół idące ku cichej przestrzeni,
Gdzie leżała w sitowiu wraz z wełnistą trzodą.
Lecz tylko w dali rozbrzmiewał flet boga

Nad szmaragdową ciszą martwych pastwisk,
Co tak samotnie śpiewał swoje smutki
Szarym sklepieniom i niósł się na łąki,
Gdzie leżały zwierzęta z opuszczonym rogiem.

Georg Heym
przełożył Andrzej Lam

Umbra vitae - Georg Heym

Umbra vitae

Wszystko jest puste, jest maską pośmiertną,
Która się tłucze i nic nie ma w środku.
Ni tchu, ni krwi, czerepy tylko dźwięczą.
I wielki pająk przędzie nić stokrotną.

Głuche jak lochy biegną korytarze,
Wędrowiec próżno szuka zbawczej lampy,
I tylko z góry zamajaczy czasem
W ponurej ciszy promyk światła blady.

I coraz ciemniej miasta napierają,
Pełne izb niskich i komórek ciasnych.
I nieba śmierci pochmurną nawałą
Wiszą wokoło krańców ulic martwych.

Głuchy i stojąc w zbutwiałym powietrzu
Kurczy się świat, co grobów już nie mieści,
Wsparte o groby leżą ciemne wieńce
Od tych, co przyszli tu pełni boleści.

Tutaj na klombie były kiedyś kwiaty,
Co zwiędły potem, bo ich czas pomarniał.
Za nimi pola, gdzie poschnęły trawy,
I wiatry na nich uwiły swe gniazda.

Opustoszałe mosty widać w dali
I rzeka płynie do późnego kresu.
Rybak sieć ciągnie w kierunku przystani,
Co dawno stoi na umarłym brzegu.

Georg Heym
przełożył Andrzej Lam

Noc - Georg Heym

Józef Pankiewicz - Dorożka w nocy - 1890
Noc

Zawisły nisko szare chmury nieba,
W nich krótki, żółty błysk, upiorny,
Błądzi i znika, obok wzdłuż wybrzeża
Rząd starych domów, krzywych, stromych,

Smutno się chyli. I wciąż szumi deszcz
W ulicach pustych i krętych zaułkach.
Daleko w mroku głosy. - Cisza głucha.
I tylko szumi wciąż i szumi gęsty deszcz.

Nad wodą, w świetle mokrych lamp ulicznych,
Ktoś szybkim krokiem czasem jeszcze przemknie,
W ulewie, ze wciśniętym kapeluszem.

I parę rozsypanych światełek, nielicznych,
Wśród ciemnych domów. A prąd płynie wiecznie
W dole pod mostem, dalej w mroczną głuszę.

Georg Heym
przełożył Andrzej Lam

Świat w obłokach - Ryszard Krynicki



Świat w obłokach


Świat wokół ciebie się zmienia

zmieniają się pory roku

stopy twe więzi ziemia

a oczy magia obłoków


obłoków wiedza tajemna

obłoków fantasmagoria

obłoków cudze spojrzenia

obłoków pewność ulotna


jak obłok...


Jesteś mieszkańcem ziemi

a uczysz się od obłoków

swojej niepewnej nadziei

ulotnej jak pory roku


obłoków wiedza tajemna

obłoków fantasmagoria

obłoków cudze spojrzenia

obłoków pewność ulotna


jak obłok...


Świat wokół ciebie się zmienia

przez ciebie płynie niepokój

płyną chmury po niebie

pod białą flagą obłoków


obłoków wiedza tajemna

obłoków fantasmagoria

obłoków cudze spojrzenia

obłoków pewność ulotna


jak obłok...

Ryszard Krynicki

Ściana - Tadeusz Różewicz

Ściana

Odwróciła twarz od ściany

przecież mnie kocha
dlaczego odwróciła się ode mnie

więc takim ruchem głowy
można odwrócić się od świata
na którym ćwierkają wróble
i młodzi ludzie chodzą
w krzyczących krawatach

Ona jest teraz sama
w obliczu martwej ściany
i tak już zostanie

zostanie pod ścianą
ogromniejącą
skręcona i mała
z zaciśniętą pięścią

a ja siedzę
z kamiennymi nogami
i nie porywam jej z tego miejsca
nie unoszę
lżejszej niż westchnienie.

Tadeusz Różewicz

Szczęście - Arthur Rimbaud

Szczęście

Pory roku, twierdz ruiny!
Któraż dusza jest bez winy?

Magią dotrzeć chcę do reguł
Szczęścia, co nie dla każdego...

Co dzień szczęście owo chwalę,
kiedy śpiewa kogut Galii.

Nigdy nim się nie nasycę —
odwróciło się me życie...

Duch i ciało — bój widomy —
i wysiłki i pogromy...

Pory roku, twierdz ruiny!

Dzień odlotu — o nieszczęście —
dniem skonania jest najczęściej...

Pory roku, twierdz ruiny!

Arthur Rimbaud
przełożył Józef Czechowicz

Hildegardzie K. - Georg Heym



Hildegardzie K.

Twoje rzęsy, długie takie,
Twoich oczu ciemne wody,
Pozwól w nich zatonąć,
Pozwól zapaść w głębię.

Górnik zniża się do szybu
I płomykiem lampki miga
Ponad kruszcu bramą,
Przy wysokiej ścianie cienia.

Patrz, ja na dół schodzę,
By zapomnieć w twoim łonie,
Od burz z dala, co grzmią w górze,
Światła, męki, trudów dnia.

Na polach wyrasta,
Gdzie zbożem upojony stoi wiatr,
Cierń wysoki, jakby chory
Ku błękitom nieba.

Daj mi rękę,
Niechaj razem wyrastamy
Wiatrom na ofiarę,
Lot samotnych ptaków.

Słuchajmy w lecie
Organów mdłych burz,
Pławmy się w jesiennym świetle,
Na błękitnych brzegu dni.

Czasem sobie przystaniemy
Przy krawędzi czarnej studni,
By głęboko patrzeć w ciszę
I miłości szukać śladów.

Lub wyjdziemy kiedyś
Z cienia lasów pozłocistych
W blask wieczornej zorzy,
Co twe czoło miękko pieści.

Smutku boski,
Milcz wobec miłości wiecznej,
Podnieś w górę dzban,
Aby wypić sen.

Stanąć raz na krańcu ziemi,
Gdzie morze w złocistych plamach
Napływa już spokojnie
Do zatoki wrześniowej.

Wypocząć w górze
W domu kwiatów spragnionych,
Gdy spada sponad skał
Wiatr i śpiewa i drży.

Ale z topoli,
Co w wieczny błękit się wznosi,
Spada już liść brązowy,
Na plecach twoich spoczywa.

Georg Heym
Przełożył Andrzej Lam

PS. Dziękuję:)

Gdy patrzę za siebie (fragment) - Jim Morrison

Gdy patrzę za siebie 
(fragment)

Gdy patrzę za siebie
na moje życie
uderza mnie widok pocztowych
kartek
zniszczonych zdjęć

wyblakłych plakatów
z czasów, których nie pamiętam

Jestem Szkotem, przynajmniej tak
mi powiedziano. Naprawdę
spadkobiercą tajemnicy
Chrześcijan

Wąż w dolinie

Dziecko
wojskowej rodziny...

Buntowałem się przeciwko kościołowi
po okresach
żarliwości

Nadskakiwałem w szkole i
atakowałem nauczycieli

Posadzono mnie
w ławce w rogu

Byłem błaznem
i
najmądrzejszym dzieckiem
w klasie

Jim Morrison
przekład Artura Brodowicza

Grób przeklętego poety - Charles Baudelaire

Grób przeklętego poety

Wśród nocnej słoty i pomroki
chrześcijanin, serca tknięty głosem,
podejmie sławne twoje zwłoki
i gdzieś pod gruzu schowa stosem

A kiedy księżyc gasnąć będzie
i już ostatnia skona gwiazda,
pająk twój ciemny grób oprzędzie,
żmija rozpleni się wśród gniazda.

I będziesz słuchał wieczność całą,
jak nad twą głową obolałą
zgłodniałych wilków wyją stada,

jak wiedźmy i lubieżni starce
tam wyprawiają swoje harce
i jak się rabuś cicho skrada.

Charles Baudelaire
przełożyła Jadwiga Ważewska

Marianne c'est la petite - Halina Poświatowska



***

Marianne c'est la petite
tam pod tą gołą ścianą
łokciem rozmazuje łzy
twarz ma bladą i małą

na tym wysokim wąskim
z wiejącymi wstążkami
w ciasne drzewo oprawny
odjechał ukochany

słono świeci samotność
i barwę ma zieloną
dwoje oczu przez palce
pod ścianą taką stromą

Halina Poświatowska

Pieśń o znikomości - Włodzimierz Słobodnik

Pieśń o znikomości
Andrei Krioutchenko - Paryż-Montmartre

Jestem, więc mnie nie będzie,
jak Adama i Ewy, jak zmarłych moich najbliższych,
przyjaciół i znajomych,
jak zeszłorocznego śniegu,
jak zeszłorocznych kwiatów.
Jestem, więc mnie nie będzie,
ani mojej radości,
że jestem,
ani mojego smutku,
że mnie nie będzie.
Tymczasem cieszą mnie
jabłka i kobiety,
ulice i kałuże
i każdy dobry człowiek
wśród niezliczonego mnóstwa złych ludzi,
każdy dobry człowiek,
którego dobroć jest objawieniem
i drugą stroną medalu tego świata.
Szkoda tylko, że ta druga strona wbrew logice
jest znacznie mniejsza od pierwszej.
Szkoda, że wskazówki zegarowe rzadko
wskazują godzinę dobroci.
Jestem, więc mnie nie będzie.
Czym będę, kiedy mnie nie będzie?
Piasek odpowiada,
że będę piaskiem,
trawa odpowiada, że będę trawą
i tylko słowo, z którym się od lat borykam,
nie odpowiada mi,
że będę długotrwałym słowem.
Jestem, więc mnie nie będzie,
jak anioła ulepionego z wosku,
który roztopił się w ogniu,
jak kominiarza, który spadł z dachu
i rozbił się na śmierć,
jak zmierzchu sprzed roku,
który pachniał gwiazdami
i powszednimi oczami mojej żony,
jak piątego koła u wozu,
jak…
nie wiem już, jak mnie nie będzie.
Wiem tylko, że jestem,
więc mnie nie będzie.

Z nocy sypie się popiół jak z czarnej urny.

Włodzimierz Słobodnik

Pan jest moim pasterzem - Ivan Slavík

Pan jest moim pasterzem

Godziny swych narodzin nie wybrałem
przyjścia nie wyznaczyłem
Nie wiem dokąd idę
i skąd przychodzę
przed tym wszystkim ustanowiono
moment mojej śmierci

Niezmierzone łany czasu przed
niezmierzone góry lat po
tak niezmierzone
że aż w bez-czasie

Nic nie mam
niczego mi nie brak
a może być zabrane

Nic nie mam
i nawet to nic
może być zabrane

Na chwilę mnie nie będzie
i będę na wieki

I niczego mi nie brak
ponieważ wszystko może mi być zabrane

Ivan Slavík
przełożył Andrzej Babuchowski

Harfy deszczu - Ivan Slavík

Andrew Atroshenko - Lost in Music
Harfy deszczu

W zwartych szeregach deszczu
posuwają się wodne kolumny
Kaktusy mokną w bambusach błąka się wiatr
wśród ryżowisk
po ścianach piramid po ścianach tui

Pada na Mohenjo Daro
Zmarłym mokro jest w grobach
bandaże mumii przemoczone
Pada na Palenque i Tepe Gaura
na zwłoki miast pogrzebanych w piasku
nieznane pismo nieznanej mowy
wyciosane w kamieniu

Mokną otoczaki na Wyspie Wielkanocnej
po głazach Machu Picchu woda spływa
i Urubamba huczy
W krasowych jaskiniach szemrze podziemna rzeka
na mroźnych wysokościach wiatr krąży i wyje

Mieszkańcy Tiahuanaka Pompei Jerozolimy
w nawale czasu rozwodnionym
stłoczeni u bram przedpiekla
czekają z utęsknieniem aż opadnie fala
i wszyscy po imieniu
będą wywołani

Ivan Slavík
przełożył Andrzej Babuchowski

Koncentruje się cisza - Pablo Neruda

* * *

Koncentruje się cisza
w kamieniu,
kręgi się zamykają,
drgający świat,
wojny, ptaki, domy,
miasta, pociągi, lasy,
fala powtarzająca pytania morza,
kolejna podróż świtu,
dochodzi do kamienia, orzecha niebieskiego,
niezwykłego świadka.

Przyprószony kamień na drodze
zna Pedra i jego przodków,
zna wodę od urodzenia;
jest niemym słowem ziemi;
nie mówi nic, bo jest spadkobiercą
poprzedniej ciszy, nieruchomego morza,
pustej ziemi.

Kamień był przed wiatrem,
przed człowiekiem i przed świtem:
jego pierwszym ruchem
była pierwsza muzyka rzeki.

Pablo Neruda
przełożył Jan Zych

Dziewczyna z Ipanemy - Vinicius de Moraes/Norman Gimbel



Dziewczyna z Ipanemy

Spójrz jaką przepiękną
i pełną uroku
jest ta dziewczyna
która słodko przechodzi
kołysząc się wokół nas
drogą ku morzu

Dziewczyna o ciele pozłacanym
słońcem z Ipanemy
Jej kołysanie się jest czymś więcej
niż wierszem
jest najpiękniejszym z wszystkich
przechodzących dotąd istot które widziałem

Ach, dlaczego jestem taki samotny
ach, dlaczego wszystko jest takie smutne
ach, piękność, która istnieje
piękność, która nie tylko należy do mnie,
również przechodzi obok samotna

Ach, gdyby wiedziała
że kiedy przechodzi
cały świat się uśmiecha
pełen wdzięku
i staje się piękniejszym,
z powodu miłości

Vinicius de Moraes/Norman Gimbel
tłumaczenie: Alena Mrázová
współpraca w tłumaczeniu: Krystyna Bielarczyk i Ryszard Mierzejewski

Kowal - Leopold Staff

Kowal

Całą bezkształtną masę kruszców drogocennych,
Które zaległy piersi mej głąb nieodgadłą,
Jak wulkan z swych otchłani wyrzucam bezdennych
I ciskam ją na twarde, stalowe kowadło.

Grzmotem młota w nią walę w radosnej otusze,
Bo wykonać mi trzeba dzieło wielkie, pilne,
Bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę,
Serce hartowne, mężne, serce dumne, silne.

Lecz gdy ulegniesz, serce, pod młota żelazem,
Gdy pękniesz, przeciw ciosom stali nieodporne:
W pył cię rozbiją pięści mej gromy potworne!

Bo lepiej giń, zmiażdżone cyklopowym razem,
Niżbyś żyć miało własną słabością przeklęte,
Rysą chorej niemocy skażone, pęknięte.

Leopold Staff

Radość i smutek szczęścia chwili (fragment) - Leopold Staff

Radość i smutek szczęścia chwili (fragment)

Między pieśnią przerwaną a zbudzonym echem,
Falą i nagą stopą, co wnet się zanurzy,
Przyjściem listu i zdjęciem pieczęci z pośpiechem,
Pomiędzy zaproszeniem i rankiem podróży,
Między wzniesioną dłonią a owocem drzew
Śpi szczęście, co najsłodsze deszcze daje łonu,
Między wargą a czarą, gdzie wina lśni krew...
Lecz wszelką radość płaci się smutkiem jej zgonu.

Leopold Staff

Początek bajki - Leopold Staff

Początek bajki

Wieczór przyjść musi, duszo moja - to daremne,
Patrzysz na mnie z przeczącą niewiarą w uśmiechu?
A jednak przyjdzie, chociaż z wolna, bez pośpiechu,
Pogodny, słodki, złocąc skośnie źdźbła przyziemne.

Jeno trzeba, by złoty był, drzew szczyty ciemne
Każąc w pochodnie zmieniać dnia późnemu echu.
Lecz na to żyć musimy słonecznie, bez grzechu
Przeciw własnemu pięknu, co w nas śni - tajemne.

Tak, żyć, by kiedy Charon w swą łódź nas zaprosi,
Patrzeć cicho jak fala w oddal nas unosi,
A brzeg znika nam z oczu z zachodu ozdobie.

I abym mógł miłosnym uściskiem cię owieść
I, jak najsłodszą bajkę, o życiu opowieść
Rozpocząć od dziecinnych słów: Byłem raz sobie...

Leopold Staff

Muza wieczorna - Georg Trakl

Georg Trakl
Muza wieczorna

Na okno znów wracają farnej wieży cienie
I złoto. Wreszcie stygnie czoło rozbuchane.
Studnia zapada w ciemność pod wielkim kasztanem –
I czujesz: tak jest dobrze! bolesne zmęczenie.

I nie ma już na rynku girland ni owoców.
Tchną zgodnym pojednaniem bram wystawnych wnęki.
W ogrodzie rozbrzmiewają zabaw jasne dźwięki,
Gdy przyjaciele po wieczerzy tam się schodzą.

Białego maga baśni słuchać dusza będzie chętna.
Dokoła szumi zżęte po południu zboże.
Cierpliwie milczy w chatach życie utrudzone;
Oświetla sen łagodny krów lampa stajenna.

Powieki pełne wiatru opadną za chwilę
I cicho się otworzą gwiazdom obcych znaków.
Endymion się wyłania z dębów starych mroku
I nad pełnymi smutku wodami się schyla.

Georg Trakl
przełożył Andrzej Lam

Do chłopca Elisa - Georg Trakl

Georg Trakl - Narcyz
Do chłopca Elisa

Elis, kiedy kos w czarnym lesie woła,
To jest twój zmierzch.
Twe wargi piją chłód niebieskiego źródła ze skały.

Porzuć, gdy twe czoło cicho krwawi,
Prastare legendy
I ciemne wróżby lotu ptaków.

Ale ty idziesz miękkim krokiem w noc,
Która rozwiesza purpurowe grona
I piękniej ręce skłaniasz w błękicie.

Krzew ciernisty dzwoni,
Gdzie są twoje oczy księżycowe.
O, jakże dawno, Elis, umarłeś.

Twoje ciało jest hiacyntem,
W który mnich woskowe palce nurza.
Czarną jaskinią jest nasze milczenie,

Skąd czasem łagodne zwierzę wygląda
I zamyka powoli ciężkie powieki.
Na twoje skronie pada czarna rosa,

Ostatnie złoto zatraconych gwiazd.

Georg Trakl
przełożył Andrzej Lam

Wieczny finał - Halina Poświatowska



Wieczny finał

obiecywałam niebo
ale to nieprawda
bo ja cię w piekło powiodę
w czerwień - ból

nie będziemy obchodzić rajskich ogrodów
ani zaglądać przez szpary
jak kwitnie georginia i hiacynt
my - położymy się na ziemi
przed bramą czarciego pałacu

zaszeleścimy anielsko
skrzydłami o pociemniałych zgłoskach
zaśpiewamy piosenkę
o ludzkiej prostej miłości

w promyku latarni
świecącej stamtąd
pocałujemy się w usta
szepniemy sobie - dobranoc
zaśniemy

rano - stróż nas przegoni
z odrapanej parkowej ławki
i śmiejąc się okropnie
wskaże - ogryzek jabłka
leżący pod pniem jabłoni

Halina Poświatowska

O obrotach rzeczy - Miron Białoszewski

Michel Chevall
O obrotach rzeczy

A one krążą

I krążą.

Przebijają nas mgławicami.

Spróbuj schwycić
ciało niebieskie
któreś z tych
zwanych „pod ręką”...

A czyj język
najadł się całym smakiem
Mlecznej Kropli przedmiotu?

A kto wymyślił,
że gwiazdy głupsze
krążą dokoła mądrzejszych?

A kto wymyślił
gwiazdy głupsze?

Miron Białoszewski

Szare eminencje zachwytu - Miron Białoszewski

Tomasz Sętowski - Król i królowa nocy
Szare eminencje zachwytu

Jakże się cieszę,

że jesteś niebem i kalejdoskopem,
że masz tyle sztucznych gwiazd,
że tak świecisz w monstrancji jasności,

gdy podnieść twoje wydrążone
pół-globu
dokoła oczu,
pod powietrze.

Jakżeś nieprzecedzona w bogactwie,
łyżko durszlakowa!

Piec też jest piękny:
ma kafle i szpary,
może być siwy,

srebrny,
szary – aż senny...

a szczególnie kiedy
tasuje błyski
albo gdy zachodzi
i całym rytmem swych niedokładności
w dzwonach palonych

polanych biało

wpływa w żywioły
obleczeń monumentalnych.

Miron Białoszewski

Mity wojenne - Miron Białoszewski

Marc Chagall - Lecący wóz - 1913
Mity wojenne
Trzy
Jedna uciekła.
Druga uciekła.
Trzecia
zacięła się w drzwiach.
Jeden
Ukucnął pod stół
i ocalał.

Miron Białoszewski

Włosek poety - Tadeusz Różewicz

Włosek poety

Poeta to na pewno ktoś
Słuchajcie głosu poety
Choćby ten głos
był cienki jak włos
Jak jeden włos Julietty

Jeśli się zerwie włosek ten
to nasza nudna kula
upadnie w ciemność

Czy ja wiem
albo się zbłąka w chmurach

Słyszycie Czasem wisi coś
na jednym włosku wisi
Dziś włoskiem tym poety glos
Słyszycie

Ktoś tam słyszy

Tadeusz Różewicz

W leszczynie - Mieczysław Jastrun

W leszczynie

W leszczynie ptaki. Wiatr nad ranem.
Szczebiot, pierzasty, złoty spór.
Patrzyłem długo, zasłuchany,
Na zielonego liścia wzór.

Kaczeńce żółte oba brzegi
Zarosły u korzeni drzew
I tłukł się w liściach śpieszny śpiew,
Zszywając drzewa złotym ściegiem.

Niebieską taflę, szklany błękit
Dziobał szaleńczo wczesny świt
I ziarna z niewidzialnej ręki
Padały, dźwięki cienkich płyt.

W tym zachwyceniu leszczynowym
Ten sam zostałem, mimo lat –
I słyszę, pochylając głowę
To ptak świergocze, to liść spadł.—

Mieczysław Jastrun

Grób Krasickiego - Konstanty Ildefons Gałczyński

Johann Gottlieb Becker - Ignacy Krasicki - ca 1768
Grób Krasickiego

Co wieczór Wenus nad tym wzgórkiem błyska
i muska kwiaty,
w których się kochał śpiewający biskup,
tłumacz Lukiana z Samosaty;

obok tarnina wróblom na uciechę,
w tarninie chmury białe –
i mówią chmury: „On w kraj spadał śmiechem
jak Zeus złotym deszczem w Danae;

ale mu wlazła śmierć w wesołe oczy,
zielone jak ta mogiła,
to nic, nie cały umarł; zaraz w nocy
Wenus się nad nim zapaliła,

wdzięcznie okrągła. Swymi promieniami
grób srebrzy po wieki wieków.
A to są cienie: To grożą pięściami
upiory urażonych mnichów.”

Konstanty Ildefons Gałczyński

Zodiak - Andrzej Bursa

Zodiak

Kłamią fałszywe lustra wszystkich barw wieczorów
Ze strategii zodiaku niechybnie wynika
Że w Ryby się przesila Koziorożca pora
Śmieszna rzewność Barana w tępą jurność Byka

Szarlataństwo zodiaku ścisły tworzy wykres
Nagiej cierpkości wiosen i herbów jesieni
Źródło cichych tajemnic klarowne i czyste
Ciemne wino czerwonej młodości zapieni

Wtedy gwiazdę Luizy zatapiają chmury
Jej postać osieraca w marzeń widnokręgi
Tylko nad głową rosną w absurdu potęgę
Zodiakalnych przeznaczeń złowrogie figury

Andrzej Bursa

Nic - Andrzej Bursa

Francis Bacon
Nic

On jest nic
on się nie liczy jego nie ma
może tylko
marynarka
zbyt luźne spodnie
potworne czarne półbuty
mogą wzbudzić odrazę lub politowanie
ale twarz nieważna

ręce nieważne
nieważne oczy i usta
godzinami wyczekuje przed bramą
w nadziei
że znajdzie się po drugiej stronie
ale przecież on jest Nic
więc to wszystko jedno
po której stronie
niczego nie będzie
czytając gazetę
kurczy jak ślimak swoją znikomość
lub nadyma jak paw swoją nicość
mimo że gazety dotyczą rzeczy istniejących
a jego nie ma
mówi
lecz nikt go nie słyszy
dźwięk jego głosu jest nieważny dla ucha ludzkiego
bo on jest nic a raczej jego nic nie ma
mimo że jada obiady
mimo spodni i półbutów
mimo że czasami
ma nawet dobry humor.

Andrzej Bursa

Oda świąteczna - Ernest Bryll

Paul Cadmus
Oda świąteczna

Szczęśliwi którzy razem z nami
W supermarketach wózek pchają
I dumnie przed kasami stając
Są jak wybrańcy u bram raju

Szczęśliwi, którzy z rodzinami
Żrą w macdonaldach wielką bułę
I wszystkich smaków świata czułych
Zatkani bułą nie zaznają

Dusz ich nie dusi przypomnienie
Innego świata. Wszystko mają
Co chcieli. Po dostępnej cenie...

Więc choć koszmary oglądają
W telewizorach. Jak zaklęci
Śpią cicho, płytko, bez pamięci

Ernest Bryll

Epikur z mojej klatki schodowej - Adam Zagajewski

Epikur z mojej klatki schodowej

Epikur z mojej klatki schodowej
po wieczorowym uniwersytecie
marksizmu-leninizmu
po skróconym kursie miłości
dwa razy dziennie wypuszcza na wolność
swoją teściową schorowaną staruszkę
która pluje starą czarną krwią
i mówi do niego ty skurwisynu
Wtedy on nastawia na nią radio
gdzie właśnie jest audycja
pełnym głosem o sprawach młodzieży
i myśli jeszcze jestem młody
moje życie otwiera się przede mną
jak zatoka morska w pełnym słońcu lata

Adam Zagajewski

Poemat o Chrystusie Dziecięcym - Pieśń VIII - Krzysztof Kamil Baczyński

Poemat o Chrystusie Dziecięcym (fragment)
VIII. Pieśń
"Ktokolwiek by nie przyjął królestwa bożego jak dzieciątko, nie wejdzie do niego"
Dzieci w oczach noszą chabry
i powagę troglodyty.
Dzieci w oczach noszą prawdę,
noszą białe, spełzłe mity,
Dzieci mają rączki kociąt,
brudzą po kolana w śnie.
Odpływają okrętami,
odpływają, pod żaglami
każdym liściem w jasny dzień
Po błękitnych brodzą grzechach.
po zielonych brzegach brodzą,
okrętami z łup orzecha
na bieguny snów odchodzą.
Na kolebkach białych pieśni
złote kule niebem tocząc.
Dzieci noszą w oczach chabry,
dzieci Boga w oczach noszą.

Krzysztof Kamil Baczyński

Co jest we mnie - Krzysztof Kamil Baczyński

Co jest we mnie

We mnie - góry ciężkie wiatr podnosi,
ponad chmury - groźne młoty jak ciężary,
i rozrywa je mocarnym tchem i głosem,
a zamienia w niepodzielne burz obszary.
Potem morza, które szarpią stropy ciemne,
gwiazdy z bliska biją we mnie ogniem,
poryk gromów, co pod stopą rwą podziemne
bramy blasku - żadnym bramom niepodobne.
I ta ziemia cięższa od orkanów
we mnie ciasnym z hukiem się obraca,
i rozdarty nią jak głazem rana
czekam Boga, który nigdy nie powraca.
Albo ptak zimowy w śniegu na mnie woła,
długie pola pod nim, pola smutku,
gdzie się cisza zmienia w głuchy łuk kościoła
i tak w wieczność wchodzę po cichutku.
Albo jeszcze góry cięte strugą
jak wstrzymany pęd obłoków we mnie wstąpią
i jak w rzece zamyślenia długiej
smoki białe w mym odbiciu się wykąpią.
i powrócę między ludzi w gniew i miłość
w kruchym ciele, w nieostrożnym, w szklanej trumnie,
tak poczekać w tym, co jest, i w tym, co było,
całą wieczność tak przeczekać, nim zrozumiem.

Krzysztof Kamil Baczyński

Jedno drzewo - Julian Przyboś

Jedno drzewo

Tak, to po liściach dotykalnej wiśni,
tej oto, domyślnie
kryjącej tamtą przed- czy poza-wiśnię
w sadzie wyciętym, w listkach przed półwieczem
opadłych, lecz odzieleniałych,
pluszcze deszcz,
ciąg dalszy
przerwisty,
powtarzany wiernie...
Od owoców ujrzanych wtedy najsoczyściej
odrywa się ich czerwień i z dwóch wiśni ciecze
pąsowymi kroplami za kroplami... pada
na trawę podnoszącą tym zieleńszą zieleń.
Dotykam pnia obiema rękami... to ledwo
jedno
drzewo.
Lecz nie znika ta sama, mokra, twarda
kora
okrywająca próżnię po dawnym... stoi
pień bez twardzieli,
trwają w liściach liście;
deszcz najdalszy je rosi.

I uchodzi w korzenie jedynego drzewa
rozwinięty ze słojów dwuczas ocalały
w szumie tak czystym, że śpiewa
o twoim płaczu z radości
nie mojej.
I sikora na cierniu poćwierkując cierpnie
dawno zmarła i modra.

Julian Przyboś

Jesień 42 - Julian Przyboś

Jesień 42

Nadciąga zagłada!
a ja kłonię gałąź jabłoni:
ukrywam się w podziwie...

Oto
trzymam w dłoni jabłko tak prawdziwie,
że władam,
rzeczy tknięte moim wzruszeniem przytaczają się słownie –
z każdym rokiem szybciej
planeta toczy mi się do rąk.

Wola mistrzostwa dojrzała we mnie o rok.
Każde moje zdanie ma składnię uczucia.

Gdy dzień – jak odroczenie na dzień wykonania wyroku,
tym owocniej wypełniam go życiem
do dna nocy.
Chwytam wasz strach, jak w potrzask, w błyskawiczny spokój.
Osobno – w walce spólnoty
biorę udział.

Julian Przyboś

Burza - Julian Przyboś

Burza

Nie wychylaj się, spójrz: plac - z rąk mi wypadł,
potoczyło się, oddaliło śródmieście,
a w górę
- gdy nas rozkosz dwoi -
niesie
podsadzony pięcioma piętrami pokoik!
Poza rozwarte okno, ścian nabitych - wypał,
z twego ciała wycałuj mnie w śmigłą przestrzeń!
Niebo obrywa się błyskawicznie w dół,
w wichurę,
i drga burzą nagie powietrze.
Na niebie, z burzy, którą piorun błyskawicą spruł,
rozrabiające tęczę
śmigło!

Julian Przyboś

Z Tatr - Julian Przyboś

Leon Wyczółkowski - Druid skamieniały - 1894
Z Tatr

Słyszę:
Kamienuje tę przestrzeń niewybuchły huk skał.

To - wrzask wody obdzieranej siklawą z łożyska
I
gromobicie ciszy.

Ten świat, wzburzony przestraszonym spojrzeniem,
uciszę,
lecz -

Nie pomieszczę twojej śmierci w granitowej trumnie Tatr.

To zgrzyt
czekana,
okrzesany z echa,
to tylko cały twój świat,
skurczony w mojej garści na obrywie głazu;
to - gwałtownym uderzeniem serca powalony szczyt.
Na rozpacz - jakże go mało!
A groza - wygórowana!

Jak lekko
turnię zawisłą na rękach
utrzymać i nie paść,
gdy
w oczach przewraca się obnażona ziemia
do góry dnem krajobrazu,
niebo strącając w przepaść!

Jak cicho
w zatrzaśniętej pięści pochować Zamarłą.

Julian Przyboś

W albumie Elizy z Branickich późniejszej Krasińskiej - Juliusz Słowacki

Portret Elizy z Branickich Krasińskiej
W albumie Elizy 
z Branickich późniejszej Krasińskiej

Chciałbym, ażeby tu wpisane słowo,
Jeśli na wieki ma słowem pozostać;
Aby słów miało nieśmiertelnych postać
Albo posągów piękność marmurową -
Lub jak Walkhirie, co noszą nad głową
Wieniec z piorunów i we krwi szeleszczą;
Chciałbym, ażeby miało taką wieszczą
Groźbę i skrzydła i twarz piorunową.
Lecz słowo martwe. - Ale wy jesteście
Jako Walkhirie z północy przybyłe,
Pod wasze stopy rzucimy niewieście
Grobowce nasze. - A wy na mogiłę
Wstąpcie - a kto wart życia - tego wskrzeście.

Juliusz Słowacki

Bossa Nova Solannowa - Michał Rusinek



Bossa Nova Solannowa

A ja jestem dzieckiem smutku.
Płyną łzy i pomalutku
zastygają w soli grudki.
Takie grudki, jakie smutki.
Gdy za dużo smutków wszelkich
lub gdy jeden – za to wielki,
to tryskają łez fontanny
i wnet stygną w kształt Solanny.

Do-re-mi-fa-sol – Solanna,
najsolenniej łez zachłanna.
Sól w krąg sypie, niby manna,
gdy się sączy nieustanna
bossa nova solannowa
solannowa bossa nova.

Jestem w twoim oku solą,
samotnica – tańczę solo.
Każdy dotknąć mnie się lęka,
bo się rozsypuję w rękach.
Czasem zaś jak Lota żona
stoję w deszczu zamyślona,
rozpuszczając się powoli.
Ginę z braku parasoli...

Do-re-mi-fa-sol – Solanna...

Łaknę łez, nie słodkich dżdży –
słono płacę za te łzy –
więc we łzach, kochany, toń,
a ja chwycę twoją dłoń,
wtedy weźmie nas na hol
nova bossa – anna sol.

Michał Rusinek

Uciech nadmiarem - Jean Cocteau

Uciech nadmiarem

To szczęście nasze grąży się uciech nadmiarem.
Co też złego czynicie, życia mego pszczoły?
Brakuje odwagi, w szczęście zatraciłem wiarę,
gdy jak domostwo zbrodni wasz ul sterczy goły.

Pod tygrysem królewskim z trwogi i rozkoszy
Umiera róża. Prawda: ten tygrys ma skrzydła.
Federico de Madrazo de Ochoa - Portrait of Jean Cocteau - 1010/12
Lecz anioł-stróż, co lalki okrutnie patroszy,
On również jest skrzydlaty, jak panienka brzydka.

Zwalane atramentem i śniegiem anioły,
jak zecerzy, niekiedy drukują obłoki.
Ze skrzydłami na plecach umykają z szkoły,
fruwając, gdzie popadnie, i kradnąc, jak sroki.

W dłoniach, losem wybranych, śnieg krzepnie w marmury,
od marmuru do soli dla Venus się bieli
droga, a potem w ciało. I wyrasta z chmury
na plaży, gdzie się kąpią o każdej niedzieli.

Lecz, znając kręte ścieżki od ciała w posągi,
Venus usypia, stojąc, i w Luwrze się budzi.
Nie naraża się na nic: mordowała ongi
i w tysiąc lat odkryto, że zabiła ludzi.

Pod maszynę do szycia uśnijże po trochu
dzieciństwo, serce srogie, spragnione udręki.
Oto osa umarła i mdły zapach prochu,
słońca przebite sztucznie w głębi pustej wnęki.

Chrystus, łotry, przybity nad wioską wysoko:
wczoraj żołnierzy tutaj witała muzyka,
obawiano się burzy i czekano zmroku,
a śmierć pisała słowa: V i v a t R e p u b l i k a !

Jeden oddech miłości: i umiera raca,
otwiera oczy modre: bo tak łabędź śpiewa,
lecz wiedząc, że gawiedzi ta śmierć się opłaca,
zamyka je, i wzdycha, i opada w drzewa.

Och! Zostaw mnie w spokoju, ty sielskie ustronie,
nie każ, aby wspomnienie ścięło róży oczy;
na wysokościach miasta o dach tłukę skronie
i mój cień, jak atrament, wokoło mnie broczy.

Oto miody zebrane przez pszczoły me: cienie,
które mnie wydrążają, jako korek płochy,
lżejszy od piany, jednak opadam w przestrzenie,
gdzie ów z śniegu i Venus stroją straszne fochy.

Jean Cocteau
przełożył Stefan Napierski

Z cyklu „Les Poésies d'André Walter” - Andre Gide

Z cyklu: „Les Poésies d'André Walter”

I
Nie było tego roku wiosny, moja miła;
Pod kwiatami nas piosnka lekka nie bawiła,
Ni kwiecień, ani śmiechy, płoche, ni przemiany;
Różany wieniec nawet nie będzie splatany.

Pod blaskiem lamp byliśmy jeszcze pochyleni,
Nad książki zimy, które zasłaniały gwiazdy:
Podówczas zaskoczyło nas słońce jesieni,
Czerwone i lękliwe, jak morskie rozgwiazdy.

Powiedziałaś: — Ach, wrzesień za oknem.
Czyśmy tak długo spali?
Jeśli nam przyjdzie żyć tak dalej
Pośród tomów, to będzie monotonne.

Może już wiosna — nie do wiary —
Bez nas strwoniła wonne blaski;
Podnieś do góry kotary,
A szyby zarumienią brzaski. —

Deszcz padał. Bladych lamp pełganie
Wznieciliśmy, by światła było więcej,
I znów podjęliśmy czekanie
Jasnej wiosny, która nadejdzie.

Andre Gide
przełożył Stefan Napierski

Z księżycowych woni - Charles Leconte de Lisle

Z księżycowych woni

Cześć ci, boska, przyjdź do nas, którzy cię kochamy,
W głąb tajemniczych gajów, kędy drżą balsamy
Cichych westchnień. Zejdź lekką stopą po gór zboczu,
Schyl się nad źródłem, które drzemie śród zieleni,
Skąpać jego kryształy światłością promieni
Twych pięknych i tęsknych oczu.

O ty, która milcząca i wpółprzysłoniona
Na powiekach śpiącego śród mchu Endymiona
Złożyłaś pocałunek upojona ciszą,
Królowo pięknych nocy, miękkie blaski twoje,
Biała Selene, budzą twych snów złotych roje,
Co nas w strapieniu kołyszą.

Na burzliwej przestrzeni żeglarz zabłąkany
Z ufnością patrzy w niebo, choć ryczą bałwany,
I gdy go wał ruchomy ze wszech stron otoczy,
Nie zadrży, choć się okręt w morską otchłań wali,
Póki widzi przed sobą na spienionej fali
Sploty twych jasnych warkoczy.

Usłysz nas, nieśmiertelna! Na ten świat cierpienia
Niech się twa słodka jasność cicho rozpromienia,
O ty, perło lazurów lśniąca na ich szczycie.
Spowij niebiosa w swoje srebrzyste zasłony
I uśmierz choć na chwilę ten ból niezleczony,
Który wypełnia nam życie.

Charles Leconte de Lisle
przełożył Antoni Lange

Endymion - Paweł Hertz

Hans Thoma - Endymion - 1886
Endymion

Endymion idzie pod księżycem
Pobrzeżem rzeki, w cieniu drzew.
Cienie – złe włosy topielicy,
Co z dna zawodzi szumny śpiew.

Tu pod arkady cię przywiodą
Ten śpiew, i sen, i księżyc w mgłach,
Tu pochylony ponad wodą
Rozróżnisz noc, i śpiew, i strach.

Że pora roku nocy bliska,
Gwiazdy zwiastują ci śpiew…
Patrz, Endymionie! Znów ogniska
Palą pasterze w gąszczu drzew.

Paweł Hertz

Idziesz jak ja kiedyś z bramy - Marina Cwietajewa

***

Idziesz jak ja kiedyś z bramy,
oczy zwrócone masz w bok.
I ja je spuszczałam tak samo!
Przechodniu! Ach, wstrzymaj krok.

Przeczytaj kurzyślep rwąc gminny
i maku zrywając kwiat,
że mnie nazywano Mariną
i ile przeżyłam lat.

I nie myśl, że to mogiła,
że wstanę — nie wolno rwać!
Jam nazbyt sama lubiła,
gdy nie wypada, się śmiać.

I włosy trefiłam co dnia,
i serca walił mi tłok.
Jam także była, przechodniu!
Przechodniu! Ach, wstrzymaj krok.

I na co mi wieczność cała,
na co złożono mnie w grób?
Jam tak do ziemi nie chciała
iść z ziemi najdroższej dróg!

Zerwij łodyżkę tę młodą,
poziomkę tę do ust włóż,
ponad cmentarną jagodę
nic nie ma słodszego już.

Lecz nie stój tak nieprzytomnie
z głową zwieszoną — bez słów.
Na chwilę podumaj o mnie ,
za chwilę zapomnij znów.

Jak kładzie się na twej twarzy
promieni złocistych kłos...
— I niechaj cię nie przeraża
spod ziemi brzmiący mój głos!

Marina Cwietajewa
przełożył K.A. Jaworski

Krzysztof Kolumb - Włodzimierz Majakowski

Krzysztof Kolumb
(fragment)

Minęły lata. Roztrzęsiony w pianach
ucichł Atlantyk, hardy za młodu.
Z burt „Majesticów" pierwsza lepsza brzana
pluje na twoją siwobrodą mordę.

Kolumbie! Ty byś się dzisiaj przestraszył:
na dnie okrętów twoi potomkowie
w sąsiedztwie piekła rozpalonych maszyn
leżą pokotem głowa przy głowie.

A na górze w blasku pierwszorzędnych rozetek,
tocząc się brzuchem po dobrym obiedzie
w komforcie kin, czytelni i klozetów
bawią się donny, signory i ladies.

Gdyby to ode mnie zależało osobiście,
to ja bym o Kolumbie, zacny durniu,
ja bym Amerykę zamknął, z lekka wyczyścił,
a potem znowu ją odkrył powtórnie.

Włodzimierz Majakowski
przełożył Józef Łobodowski

Może późno, może nazbyt wcześnie - Sergiusz Jesienin

***

Może późno, może nazbyt wcześnie,
nawiedziła dziś znowu myśl mnie ta:
jam się w Don Juana już wcieleśnił,
jak prawdziwy lekkoduch poeta.

Co się stało? Jak dzień po dniu świta,
co dzień klęczę u stóp innej, blady,
co dzień tracę sam dla siebie litość,
nie chcąc godzić się z goryczą zdrady.

Zawsze chciałem, aby krwi mej obieg
jak najmniej uczucia tkliwe żywił.
Czegóż szukam wiec wciąż w oczach kobiet
lekkomyślnych, pustych i fałszywych?

Ratuj, wzgardo, życia mego wątek,
zawszem słuchał gorzkiej twej wymowy.
W duszy kipi lodowaty wrzątek
i bzów cichych szelest fioletowy

W duszy zachód — żółta mgła polata
i wciąż słychać w mroku i tumanie:
Za swobodę uczuć jest zapłata,
Don Juanie, przyjmij więc wyzwanie.

Ach, przyjmuję. I los spotykając,
widzę dziś już, że mi wszystko jedno —
czcić w zamieci kwiat błękitny maja,
zwać miłością namiętności sedno.

Tak się stało. Tak się jakoś stało,
stąd u wielu stóp klęczałem, blady,
by się wiecznie szczęście uśmiechało,
nie chcąc godzić się z goryczą zdrady.

Sergiusz Jesienin
przełożył Kazimierz Andrzej Jaworski

Ścigany - Tadeusz Różewicz

Grzegorz Bialik
Ścigany

Noc
wciąga mnie
w głąb.
Płynę w dłoniach jak w łodzi
Odpływam stąd.
Ukryty,
owinięty prześcieradłem,
drżę nagi
wyrzucony
na wierzch, na pościel
jak na groźny ląd.

Twarz przyklejona do szyby
jak liść.

To są kroki
to dzwonek
to zwykła rozmowa.
Uciekam od ściany do ściany
krzyczę szeptem:
jestem!

Tadeusz Różewicz

Don Kichot - Józef Łobodowski

Don Kichot

szmerem kropel zaszumiała na cedrach
alkoholem nocy cierpka ciecz
piersiom stal kolczugi ustom zimny miecz
miguelu miguelu saavedra

Honoré Daumier - Don Kichot - 1868
nad la manczą senne orły w mgłach
nad la manczą opętane wichry
od tych tłumów co w dolinach zacichły
don kichocie oto boleść i strach

wśród fortecznych wśród ściemniałych ścian
czarne zwłoki opuszczonych faszyn
gdy cię zegar północny przestraszy
wtedy poznasz żeś marzył nad stan

rośnie z wichrem śpiewający las
błyszczą oczy przydrożnej szynkowni
don kichocie obłąkany tyś wartownik
spuść przyłbicę znak podaj już czas

czarne mroki na gałęziach jak sowy
pierś kokardą przewiązuje grom
na spotkanie szalonym dniom
lśniące ostrze kopii stalowej

po arteriach rozbrzęczanych szyn
krwią nabiegłe potwory dudnią
coraz ciężej umęczonym południom
coraz szybciej oszalały młyn

fosforyczny płomień na maszt
jęczą z wichrem liny poszarpane
ponad burzą nad ryczącym oceanem
w mgłach widnieje twoja orla twarz

lśniące płaty zdruzgotanych blach
ciężkim młotem skuwa czarny płatnerz
don kichocie ostrzem w serce cię zatnę
abyś poznał czym rozpacz i strach

szpalerami żałobnych tuj
korowody naszych krwawych tarczy
świat nas swoim ciężarem obarczył
obarczonych wyprowadza na bój

mękę ciał kładź na sercu i zważ
czy ustoi pod gromami katedra
miguelu miguelu saavedra
pod dębami straszny zakon nasz

Józef Łobodowski

Przed poematem - Julia Hartwig

Przed poematem

Ustokrotnij obrazy swych wzruszeń, porzuć je w bezładnych szeregach, które oglądać się będzie latami, pierwsze porankiem i zimą,
ostatnie przysypane rozpadającym się kaczeńcem.
Światło je porozłamuje, rozdzieli i wydobędzie ich podobieństwa.
Ujrzysz się wtedy w mnogości póz, które ci przypomną setki napotkanych ludzi.
To pozbawi cię słodyczy intymności i zbliży na krok do poszukiwanej prawdy słowa.

Julia Hartwig

Ruś sowiecka - Sergiusz Jesienin

Ruś sowiecka

Huragan ów już przeszedł. Niewielu ocalało.
A wśród przyjaciół moich ileż strat!
Znowu mnie wita kraj osierociały,
w którym nie byłem osiem lat.

Kogóż mam witać! Z kimże się podzielę
smutną radością, że zdrowie mi służy.
Tu nawet wiatrak - ptak sklecony z belek
z jedynym skrzydłem oczy na mnie mruży.

Nikt mnie już dzisiaj nie zna tu po latach.
Zapomniał każdy Któż pamięta, któż?
A tam, gdzie stała kiedyś rodzicielska chata,
na gruzach osiadł dziś popiół i kurz.

A życie wre. Tłum wkoło się porusza.
Widzę twarze młodzieńcze i starcze.
Lecz nie mam przed kim zdjąć już kapelusza,
I w żadnych oczach nie widzę oparcia.

W głowie myśli wiją się wstęgą.
Cóż mi ta ziemia? A może to się tylko śni?
Wszak patrzą na mnie wszyscy jakby na włóczęgę,
co z stron dalekich wlókł się tu przez wiele dni.

Michaił Nesterov
I to ja! Ja wsi tej obywatel,
której stąd tylko sława się uściele,
że tu kiedyś powiła baba z kurnej chaty
rosyjskiego gorszyciela poetę.

Lecz myśli sercu szepczą takie słowa:
Poczekaj! Cóż cię tak obraża,
wszak tutaj tylko pokolenie nowe
nowe ognie w izbach rozżarza.

Tyś zaczął przecie już okwitać trochę
inni młodzieńcy inne nucą pieśni
o tym, że w oczach ich cud się cieleśni,
nie wieś chcą tylko całą ziemie kochać.

Ojczyzno moja! Jak się śmieszny stałem!
Na zapadłych policzkach pali się rumieniec.
Dziś język braci zda mi się niezrozumiały
i w własnym kraju jestem cudzoziemiec.

A oto widzę, wieśniacy w niedzielę
jak dawniej w cerkwi zebrali się w gminie
i niezdarnymi słowami się dzielą,
jakby to lepszym swe życie uczynić.

Już wieczór. Płynną już pozłotą
obryzgał zachód szare pola
i bose nogi jak ciołki pod wrota
w kałuże smukłe wetknęły topole.

Chromy krasnoarmiejec co obliczu sennym,
wspomnieniem goniąc w przeszłości daleko,
opowiada poważnie chłopom o Budiennym,
jak to czerwoni odbili Perekop.

„A my go tędy i tędy raz jeszcze
burżuja tego... który... tam na Krymie"...
A klony wznoszą swych gałęzi kleszcze,
a baby dziwią się w kuchennym dymie.

Ze wzgórza młodzież komsomolska kroczy
i w takt harmonii tupiąc roześmiana,
śpiewa agitki Biednego Diemjana,
a krzyk wesoły po polach się toczy.

To ci kraj dopiero! I po cholerę
darłem się w wierszach, żem druh wsi bezsprzeczny?
Moja poezja tutaj nie wyda się szczera,
i sam właściwie także jestem tu zbyteczny.

Cóż począć! Żegnaj, ziemio lat dziecięcych.
Oddałem tobie mój najszczerszy poryw.
Niechaj mnie dzisiaj nikt nie śpiewa więcej —
śpiewałem wtedy, gdy mój kraj był chory.

Przyjmuję wszystko radośnie i śmiało,
gotów po śladach piąć się ścieżką stromą.
Maj i październik wezmą duszę moją całą,
lecz lutni miłej nie oddam nikomu.

Nie złożę jej przenigdy do niczyjej ręki,
najdroższej matki, ni druha, ni żony.
Bo tylko mnie swe ona powierzała dźwięki
i słodką pieśń mnie tylko jej szeptały tony.

Kwitnijcie młodzi! I kąpcie się w zdrowiu!
Inne jest życie wasze i inny wasz śpiew.
Ja pójdę tam, gdzie gwiazd się błyszczy mrowie,
na wieki dławiąc duszy buntowniczej gniew.

Ale i wtedy, kiedy na całej planecie
ustanie wszelkie zło i smutek zniknie już,
ja będę śpiewał wciąż sercem, co drży w poecie,
tę szóstą świata cześć, co zwie się krótko, zwie się - Ruś.

Sergiusz Jesienin
przełożył K.A. Jaworski