Daina
Za siódmym śniegiem, gdzie gną się jesiony
I śladem lis jeziorne biele tnie –
Włos ukochanej na rdzę przetopiony
Powlekał ściany metalowej mgle.
Wszystko, jak w bystrym pędzie okrętów
Upłynąć chciało za las i brzegi gór –
Więc już samotni, ze światłem zdmuchniętym
Słyszeli krwi ogłuszający nurt.
Tylko jej oczy, obyczajem sowy,
Pod skrą jego szyi cofały się wstecz,
A język, liżąc puch na węzłach głowy,
Spełniał bezładnie niewstrzymaną rzecz.
Jakby naprawdę pomóc komu zdołał
Na chciwość mózgu ten cielesny prąd,
Przelatywali nad ziemią aniołem,
Co miał dwie głowy, czworo nóg i rąk.
A może jednak zabrakło im skrzydeł,
Dlatego rankiem w którejś wiosce spadł.
Cichnie w pościeli. Przez okno patrzą, widzą:
Czerwone pnie. Topory. Dym idzie z chat.
Czesław Miłosz - 1934
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz