Stanisław Wyspiański - Chochoły |
Mamyż więc dni zimowych otępiałość
przetrwać, skorupą chłodu najeżeni?
Już więcej nam o ciała ociężałość
nie otrze się otwartej wiew przestrzeni.
Noc silna jest, a taką ma wytrwałość,
że ledwie lampa chroni od jej cieni.
Pociesz się, zimowniku! W tobie gości
już dziś zapowiedź przyszłych wrażliwości.
Zeszłego lata — namyśl się, zastanów —
czyś zdążył wysmakować wszystkie róże?
Pomnisz, jak, wypoczęty, szedłeś rano
pośród zasnutych pajęczyną dróżek?
Ślad zapomniany tego błogostanu
odnaleźć spróbuj, co cię wówczas urzekł.
A jeśliś go po brzeg nie wykosztował,
raduj się, że napoczniesz go od nowa.
Może gdzie blask krążących stad gołębich?
Ptaka z gęstwiny domysł muzykalny?
Kwiat, co cię kiedyś ani grzał, ni ziębił?
Wieczoru zapach — prawie dotykalny?
Natury boską pełnię czy kto zgłębił,
jeśli sam nie jest bosko naturalny?
Bo kto by ją, jaka jest w sobie, poczuł,
w dłoniach by własnych, przepełniony, spoczął.
Spocząłby jako nadmiar i jak mnogość,
ani za jaką tęsknił już nowiną,
spocząłby jako nadmiar i jak mnogość,
ani żałował, że się z czym rozminął,
spocząłby jako nadmiar i jak mnogość,
sam sobie celem był — i sam przyczyną,
i dziwił się, że jeszcze może znosić
to chybotliwe, to ogromne Dosyć.
Rainer Maria Rilke
przełożył Artur Sandauer
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz